Z Alfredem Budzyńskim rozmawiają: Magdalena Podwyszyńska, Janina
Haładyj-Różak i Michał Okrzeszowski
Strzelanina… ucieczka… strach… bombardowanie… znowu ucieczka…
trupy, pełno trupów… To wszystko brzmi jak jakiś koszmarny, chaotyczny
sen. Jednak po śnie następuje
oczyszczające przebudzenie. Potem człowiek zapomina o koszmarze… Ale jak dalej żyć, jeżeli to nie był sen ?
Niestety, to nie był sen. To tragiczna historia dziecka pozbawionego
dzieciństwa. Pan Alfred Budzyński, emerytowany nauczyciel z Wysokiej ma obecnie
76 lat. Podczas wywiadu opowiedział o swoich traumatycznych przeżyciach z okresu
wysiedleń i pacyfikacji Zamojszczyzny, a także podzielił się z nami swoją
twórczością. Poniżej zamieszczamy wywiad, a w dalszej części wiersz i
opowiadanie pana Alfreda.
Na początek pytanie, od którego zawsze zaczynamy. Kiedy i
gdzie się pan urodził?
Urodziłem się 21 lipca 1935 roku we wsi Turzyniec (powiat
zamojski). Wieś podlegała gminie
Zwierzyniec. W Zwierzyńcu w czasie okupacji był obóz koncentracyjny (ja nawet
piszę o tym obozie). Odbywało się też
wiele akcji pacyfikacyjnych...
Pamiętam, gdy
zabierali ojca do obozu w zamojskiej Rotundzie.
Po pewnym czasie został jednak zwolniony,
bo powiedział, że jest stolarzem, który umie robić żłoby (był już wtedy ciężko chory). Więźniowie raz dziennie dostawali zupę z pokrzyw. Traktowani byli jak zwierzęta: nie dano im nawet łyżek do jedzenia, pryczy do spania też
nie mieli. Wszy łaziły im po ciałach. Znaleźli jednak sposób na zjedzenie zupy.
W ręce wpadła im butelka, więc zrobili z niej naczynie. Na koniec, kiedy tata mi to opowiadał, dodał,
że na dnie kotła leżało końskie kopyto z podkową. Zupa dla więźniów powstawała
więc z gotowania padliny...
Jeśli chodzi o mnie to wraz z
matką kilka razy zostałem ostrzelany przez nadlatujący samolot, a byłem przecież jeszcze dzieckiem. Pamiętam, jak się czołgaliśmy. Obok
kule, mama mówi: „Kładź się!”. Jak na froncie. Schowaliśmy się w wąwozie.
Pamiętam gwizd kul. Ta, która dalej przelatywała, to gwizdała, a ta która
upadała obok mnie – furkotała. Dostałem szoku nerwowego. Jego skutki często się
objawiały. Śpiąc w nocy, zrywałem się i uciekałem w pole. Budził się we mnie
instynkt samozachowawczy. ..
Był to już koniec wojny, trwała bitwa pod Zwierzyńcem, gdzie
partyzanci działali bardzo aktywnie. Tam
działał oddział AK porucznika „Podkowy”. W tym czasie już na ulicach stały
zniszczone czołgi (pamiętam pięć sowieckich i trzy niemieckie tygrysy). Mój ojciec był już zwolniony z obozu i został
wyznaczony do zakopywania trupów niemieckich. Ja, jako dziecko, towarzyszyłem
mu. Na pytanie ojca, co się stało z czołgistami, Rosjanin użył drutu jako haka,
odsłonił wnętrze wraku czołgu i mówi: „Pasmatri!”[1]
. Spalili się, nie było ich...
Rosjanie kazali
zaciągnąć znalezione trupy w okopy i tam przykryć je ziemią. Jeden z Niemców
był w samych kalesonach i czapce, może ludzie resztę zabrali? Pamiętam jednego
trupa radzieckiego. Chłopak, może 16 lat. Rzucił granatem w gąsienicę czołgu.
Wtedy Niemcy pociągnęli serię z karabinu maszynowego i zabili go...
Rosjanie swoich rannych zostawiali ludziom. Nie mieli czasu ciągnąć ich ze sobą...
Po osadzeniu ojca w
obozie skonfiskowano nam cały inwentarz. U nas na Zamojszczyźnie, gdy więzień
znalazł się w obozie koncentracyjnym, to w zależności od jego zeznań (wymuszonych torturami), od ich
wagi, skutki ponosiła rodzina.
Opowiem wam o egzekucji dzieci z rodziny o nazwisku Świstek,
były to trzy dziewczynki. Najstarsza miała 15 lat, średnia 9, najmłodsza 7.
Ojciec ich przebywał w obozie w
Oświęcimiu, brat został zabity przez partyzantów bo poszedł „w bandę”
[rabunkową]. Pewnego dnia, pewnie przez jakiś donos, przyjechał do nich
Niemiec. Zapytał czy są wszystkie. Nie było jednej z młodszych; poszła kupić
pastę do butów. Podążył za nią. Przyprowadził ją pod dom i na podwórku
zastrzelił każdą. Nawet nie ma grobu; rodziców nie było, brata też. Nawet nie wolno było ich pochować na
cmentarzu. Według rozkazu: tam, gdzie zabite, tam mają być pochowane. Bez trumien. Dopiero po wojnie odbyła się
ekshumacja, przy której byłem obecny. Dotąd oglądałem, dopóki nie wyrzucono z
tego padołu kupionej przez dziewczynkę pasty do butów. Dziecko tak kurczowo
trzymało owy pojemnik, że znalazł się on wraz z nią pod ziemią. Dłużej nie mogłem na
to patrzeć...
Przez 8 lat byłem głuchy. Po operacji w Szpitalu Wojskowym w
Lublinie odzyskałem słuch...
Po wojnie chodziłem do szkoły podstawowej na Wywłoczce, która
znajdowała się w baraku byłego obozu koncentracyjnego w Zwierzyńcu...
Nie należę do kombatantów, ani do żadnego związku. Działałem
w „Solidarności”. Dlatego jestem bardzo
rozczarowany rzeczywistością, która nas otacza. Zabrakło nam solidarności w
okresie rozwoju Polski. Może jesteśmy genetycznie obciążeni, że nie potrafimy
zagospodarować wolności? Zwycięża prywata, nie pozostawiając wiele dla pro publico bono...
Był czas, kiedy miałem zginąć. To było, gdy zabierali ojca
do obozu. Zgromadzili wtedy mężczyzn z okolicy na drodze obok naszego domu. Ja
też się tam znalazłem. Jeden Niemiec wołał coś za głuchą staruszką. Ona się nie
obejrzała, więc zastrzelił ją. Zabili też
gospodarza, którego żona ukryła w jamie na ziemniaki. Rozstrzeliwali
tych, którzy się ukrywali przed wysiedleniem. Ale jak ludzie mieli się nie ukrywać? Wiedzieli przecież, co
się stało w wiosce Sochy niedaleko nas. Zamordowano tam 182 osoby, ten fakt
podaje też Norman Davies... Pistolet już był w górze, żołnierz za chwilę miał
oddać do nas strzał tylko dlatego, że mama nie rozumiała co ten Niemiec do nas mówi. Ale wtedy pojawił się drugi Niemiec, wołając, że potrzebne są
siekiery. Trzeba było rozbić wejścia do piwnic, gdzie ukrywali się inni
mężczyźni. Tak zostaliśmy uratowani...
Jakie były zabawy po wojnie? Chodząc do szkoły kopaliśmy czaszkę ludzką jak piłkę, sądząc, ze to czaszka niemiecka. Wszędzie były trupy. Mój kolega
zjeżdżał na tyłku ze wzniesienia koło cmentarza, kiedy zobaczył but wystający z
ziemi i goły piszczel… Ale to jest okropne! Po co ja wam takie rzeczy
opowiadam?
Choćby po to, żeby ludzie znali historię i by takie
rzeczy już nigdy się nie powtórzyły.
Wie pan, zło jest w każdym człowieku. Woźny z liceum, do
którego chodziłem w Józefowie Biłgorajskim opowiadał, że pod tą szkołą Niemcy
rozstrzeliwali Żydów. Mur był postrzępiony kulami. Rozstrzeliwali w Wigilię. A
później siadali do stołów i śpiewali „Stille Nacht” (niem. Cicha noc) – zachowywali się jak
przykładni chrześcijanie! Tego nigdy nie mogłem zrozumieć…
Połowa mojej miejscowości, Turzyńca, została spalona. W Zwierzyńcu była potyczka , w której zniszczonych zostało 5 czołgów sowieckich i 3 niemieckie. Wtedy Niemcy
skierowali się na lasy, a tam dobrali się do nich partyzanci. Potem zawiadomili
eskadrę samolotów i moja wioska była ostrzeliwana. My uciekaliśmy, bo dookoła
pożar i spadające pociski moździerzowe. Dobiegliśmy do pola z pszenicą. Ja
byłem ubrany w czerwony sweterek, i mówię: „Mamo, pomyślą, że to mak.” A brat
ubrany w niebieski, mówi: „Mamo, pomyślą, że to bławat”.
Miał pan tylko brata, czy jeszcze jakieś rodzeństwo?
Była jeszcze siostra. Żyła dwa lata. Nie wytrzymała tych
„jaskiniowych” warunków i zmarła na zapalenie płuc…
Niemieckie samoloty były chyba zaopatrzone w jakieś syreny,
bo strasznie wyły. Najgorsze było to wycie. Chyba właśnie przez nie dostałem
szoku nerwowego. W czasie tego bombardowania ogromny głaz ważący może około 150
kg został wyrzucony pomiędzy konary brzozy. Brzózka ta rosła niedaleko naszej
szkoły – tej założonej w dawnym baraku obozu koncentracyjnego (pewnie był to
jakiś barak administracyjny). To drzewo rosnąc podnosiło kamień do góry. Tak, jakby był to jakiś symbol naszego uciemiężenia.
Później ją ścięli. Nawet napisałem opowiadanie na ten temat: „Świeczka dla
ściętej brzozy.”
Naszej rodzinie groziło wysiedlenie. Moich
ciotecznych braci wysiedlono do obozu w Majdanku. W domach wypędzonych Polaków
osiedlano tzw. „czarnych Niemców” – pochodzących spoza Niemiec, np. z
Besarabii. Kilka lat temu spotkałem byłego partyzanta. Opowiadał jak podszedł wraz
z kolegami do domu zajętego przez osiedleńca. Niemiec zaczął strzelać. Podeszli
więc do domu, rozerwali strzechę i rzucili wiązkę granatów. Potem było kilkanaście
pogrzebów (wtedy akurat tamci Niemcy urządzali sobie chrzciny). Nie było
„zmiłuj się!”. To oni przyszli i zaczęli tę zbrodnię...
A jak się pan ukrywał?
Uciekaliśmy do lasu i do innych wsi, bo inaczej by nas
zabili. Pewnie nawet by nas nigdzie nie zabrali, tylko od razu zastrzelili na
miejscu. Przez jakiś czas ukrywaliśmy się
u człowieka, który zadeklarował narodowość ukraińską. Ukraińcy mieli
przywileje, nie byli wysiedlani. Przez dziurkę w desce obserwowałem świat, pamiętam te.
zachody słońca. I zawsze widziałem taki niebieski kwiatek… Potem uciekliśmy do
partyzantów. W lasach jeszcze przez
kilkanaście lat istniały te partyzanckie schrony....
Gdy odbywała się akcja pacyfikacyjna, Niemcy otaczali wieś,
ale początkowo nie wchodzili do niej, tylko obserwowali przez lornetki, kto się
ukrywa. Wtedy wkraczali i rozstrzeliwali na miejscu tych, którzy usiłowali się
schować. Wtedy, gdy ojca zabierali, kiedy wioska była otoczona, wpadła do
naszego domu młoda Żydówka. Prosiła, żeby ją schować, bo była prowadzona na
śmierć. Ojciec mówi: „Chowaj się gdzie możesz!”. Matka wyjrzała na dwór żeby
zobaczyć, gdzie są ci Niemcy, a oni to zobaczyli i przyszli do nas. Na
szczęście nikogo nie znaleźli. Nie wiemy gdzie ta dziewczyna się ukryła, ale prawdopodobnie
została zamordowana. Nigdy później jej nie widziałem… Jej nie udało się
uratować, ale pszczelarz Tadeusz Barański ze Szczebrzeszyna przechował Żyda w ulu. Zrobił
dla niego schron pod samą pasieką. Niemcy nic nie podejrzewali. Chyba bali się
użądleń, więc blisko nie podchodzili i dzięki temu
przeżył.
Każdy na Zamojszczyźnie musiał w domu trzymać portret
Hitlera. To był obowiązek. Gdy spotkało się Niemca, to należało go pozdrowić:
„Heil Hitler!”. Ludzie to przeinaczali, i kto odważniejszy ten wołał: „Sraj Hitler!”
Potem Pan Alfred
mówił o swojej twórczości literackiej.
Nie znaliśmy jej, więc przeczytaliśmy wspólnie wiersz „Wszy” i jedno z opowiadań Pana Alfreda Budzyńskiego: „Cywilizacja z martwą twarzą”
Pomilczeliśmy trochę.
Nie potrafiliśmy Pana Alfreda już o nic
zapytać. Chcemy przedstawić czytelnikom
te właśnie utwory, a Panu Alfredowi
podziękować za wiele wrażeń jakie nam dała rozmowa z Nim w Wysokiej.
Wszy
Wszy żądne krwi
Z tyfusem plamistym,
wszy hitlerowcy,
pasące bez przerwy się krwią
chorych, umierających,
wdeptanych w błoto.
Jesteś młody, spragniony życia
Pytasz: kto ich powołał?
Rozplenił w łażące szeregi?
Jak mógł ten człowiek
- i czy to był człowiek?
Stworzyć na obraz
i podobieństwo swoje
miliony maszerujące
na podbój świata,
miliony morderczej nicości,
a za nimi w odwodzie,
w pochodzie
- robactwo.
Jeden wódz,
Jeden rząd,
Jeden rząd,
Jeden mord,
Jedno robactwo.
Stosy mordowanych i
gazowanych.