sobota, 5 maja 2012

Brzoza i głaz - wspomina Alfred Budzyński



Z Alfredem Budzyńskim rozmawiają: Magdalena Podwyszyńska, Janina Haładyj-Różak i Michał Okrzeszowski

Strzelanina… ucieczka… strach… bombardowanie… znowu ucieczka… trupy, pełno trupów… To wszystko brzmi jak jakiś koszmarny, chaotyczny sen.  Jednak po śnie następuje oczyszczające przebudzenie. Potem człowiek zapomina o koszmarze… Ale  jak dalej żyć, jeżeli to nie był sen ? Niestety, to nie był sen. To tragiczna historia dziecka pozbawionego dzieciństwa. Pan Alfred Budzyński, emerytowany nauczyciel z Wysokiej ma obecnie 76 lat. Podczas wywiadu opowiedział o swoich traumatycznych przeżyciach z okresu wysiedleń i pacyfikacji Zamojszczyzny, a także podzielił się z nami swoją twórczością. Poniżej zamieszczamy wywiad, a w dalszej części wiersz i opowiadanie pana Alfreda.


Na początek pytanie, od którego zawsze zaczynamy. Kiedy i gdzie się pan urodził?
Urodziłem się 21 lipca 1935 roku we wsi Turzyniec (powiat zamojski).  Wieś podlegała gminie Zwierzyniec. W Zwierzyńcu w czasie okupacji był obóz koncentracyjny (ja nawet piszę o tym obozie).  Odbywało się też wiele akcji pacyfikacyjnych...
 Pamiętam, gdy zabierali ojca do obozu w zamojskiej Rotundzie.  Po pewnym czasie został jednak  zwolniony, bo powiedział, że jest stolarzem, który umie robić żłoby (był już wtedy ciężko chory). Więźniowie raz dziennie dostawali zupę z pokrzyw. Traktowani byli jak zwierzęta:  nie dano im nawet łyżek do jedzenia,  pryczy do spania też nie mieli. Wszy łaziły im po ciałach. Znaleźli jednak sposób na zjedzenie zupy. W ręce wpadła im butelka, więc zrobili z niej naczynie.  Na koniec, kiedy tata mi to opowiadał, dodał, że na dnie kotła leżało końskie kopyto z podkową. Zupa dla więźniów powstawała więc z gotowania padliny...
Jeśli chodzi o mnie to wraz z matką kilka razy zostałem ostrzelany przez nadlatujący samolot, a byłem przecież jeszcze dzieckiem. Pamiętam, jak się czołgaliśmy. Obok kule, mama mówi: „Kładź się!”. Jak na froncie. Schowaliśmy się w wąwozie. Pamiętam gwizd kul. Ta, która dalej przelatywała, to gwizdała, a ta która upadała obok mnie – furkotała. Dostałem szoku nerwowego. Jego skutki często się objawiały. Śpiąc w nocy, zrywałem się i uciekałem w pole. Budził się we mnie instynkt samozachowawczy. ..
Był to już koniec wojny, trwała bitwa pod Zwierzyńcem, gdzie partyzanci działali bardzo aktywnie.  Tam działał oddział AK porucznika „Podkowy”. W tym czasie już na ulicach stały zniszczone czołgi (pamiętam pięć sowieckich i trzy niemieckie tygrysy).  Mój ojciec był już zwolniony z obozu i został wyznaczony do zakopywania trupów niemieckich. Ja, jako dziecko, towarzyszyłem mu. Na pytanie ojca, co się stało z czołgistami, Rosjanin użył drutu jako haka, odsłonił wnętrze wraku czołgu i mówi: „Pasmatri!”[1] . Spalili się, nie było ich...
 Rosjanie kazali zaciągnąć znalezione trupy w okopy i tam przykryć je ziemią. Jeden z Niemców był w samych kalesonach i czapce, może ludzie resztę zabrali? Pamiętam jednego trupa radzieckiego. Chłopak, może 16 lat. Rzucił granatem w gąsienicę czołgu. Wtedy Niemcy pociągnęli serię z karabinu maszynowego i zabili go...
Rosjanie swoich rannych zostawiali ludziom. Nie  mieli czasu ciągnąć ich ze sobą... 
Po osadzeniu ojca  w obozie skonfiskowano nam cały inwentarz. U nas na Zamojszczyźnie, gdy więzień znalazł się w obozie koncentracyjnym, to w zależności od  jego zeznań (wymuszonych torturami), od ich wagi, skutki ponosiła rodzina.
Opowiem wam o egzekucji dzieci z rodziny o nazwisku Świstek, były to trzy dziewczynki. Najstarsza miała 15 lat, średnia 9, najmłodsza 7. Ojciec  ich przebywał w obozie w Oświęcimiu, brat został zabity przez partyzantów bo poszedł „w bandę” [rabunkową]. Pewnego dnia, pewnie przez jakiś donos, przyjechał do nich Niemiec. Zapytał czy są wszystkie. Nie było jednej z młodszych; poszła kupić pastę do butów. Podążył za nią. Przyprowadził ją pod dom i na podwórku zastrzelił każdą. Nawet nie ma grobu; rodziców nie było, brata też.  Nawet nie wolno było ich pochować na cmentarzu. Według rozkazu: tam, gdzie zabite, tam mają być pochowane.  Bez trumien. Dopiero po wojnie odbyła się ekshumacja, przy której byłem obecny. Dotąd oglądałem, dopóki nie wyrzucono z tego padołu kupionej przez dziewczynkę pasty do butów. Dziecko tak kurczowo trzymało owy pojemnik, że znalazł się on wraz z nią pod ziemią. Dłużej nie mogłem na to patrzeć...
Przez 8 lat byłem głuchy. Po operacji w Szpitalu Wojskowym w Lublinie odzyskałem słuch...
Po wojnie chodziłem do szkoły podstawowej na Wywłoczce, która znajdowała się w baraku byłego obozu koncentracyjnego w Zwierzyńcu... 
Nie należę do kombatantów, ani do żadnego związku. Działałem w „Solidarności”.  Dlatego jestem bardzo rozczarowany rzeczywistością, która nas otacza. Zabrakło nam solidarności w okresie rozwoju Polski. Może jesteśmy genetycznie obciążeni, że nie potrafimy zagospodarować wolności? Zwycięża prywata, nie pozostawiając wiele dla pro publico bono...
Był czas, kiedy miałem zginąć. To było, gdy zabierali ojca do obozu. Zgromadzili wtedy mężczyzn z okolicy na drodze obok naszego domu. Ja też się tam znalazłem. Jeden Niemiec wołał coś za głuchą staruszką. Ona się nie obejrzała, więc zastrzelił ją. Zabili też  gospodarza, którego żona ukryła w jamie na ziemniaki. Rozstrzeliwali tych, którzy się ukrywali przed wysiedleniem. Ale jak ludzie  mieli się nie ukrywać? Wiedzieli przecież, co się stało w wiosce Sochy niedaleko nas. Zamordowano tam 182 osoby, ten fakt podaje też Norman Davies... Pistolet już był w górze, żołnierz za chwilę miał oddać do nas strzał tylko dlatego, że mama nie rozumiała co ten Niemiec do nas mówi. Ale wtedy pojawił się drugi Niemiec, wołając, że potrzebne są siekiery. Trzeba było rozbić wejścia do piwnic, gdzie ukrywali się inni mężczyźni. Tak zostaliśmy uratowani...
Jakie były zabawy po wojnie? Chodząc do szkoły kopaliśmy czaszkę ludzką jak piłkę, sądząc, ze to czaszka niemiecka. Wszędzie były trupy. Mój kolega zjeżdżał na tyłku ze wzniesienia koło cmentarza, kiedy zobaczył but wystający z ziemi i goły piszczel… Ale to jest okropne! Po co ja wam takie rzeczy opowiadam?
Choćby po to, żeby ludzie znali historię i by takie rzeczy już nigdy się nie powtórzyły.
Wie pan, zło jest w każdym człowieku. Woźny z liceum, do którego chodziłem w Józefowie Biłgorajskim opowiadał, że pod tą szkołą Niemcy rozstrzeliwali Żydów. Mur był postrzępiony kulami. Rozstrzeliwali w Wigilię. A później siadali do stołów i śpiewali „Stille Nacht”  (niem. Cicha noc) – zachowywali się jak przykładni chrześcijanie! Tego nigdy nie mogłem zrozumieć…
Połowa mojej miejscowości, Turzyńca, została spalona. W Zwierzyńcu była  potyczka , w której zniszczonych zostało 5 czołgów sowieckich i 3 niemieckie. Wtedy Niemcy skierowali się na lasy, a tam  dobrali się do nich partyzanci. Potem zawiadomili eskadrę samolotów i moja wioska była ostrzeliwana. My uciekaliśmy, bo dookoła pożar i spadające pociski moździerzowe. Dobiegliśmy do pola z pszenicą. Ja byłem ubrany w czerwony sweterek, i mówię: „Mamo, pomyślą, że to mak.” A brat ubrany w niebieski, mówi: „Mamo, pomyślą, że to bławat”. 
Miał pan tylko brata, czy jeszcze jakieś rodzeństwo?
Była jeszcze siostra. Żyła dwa lata. Nie wytrzymała tych „jaskiniowych” warunków i zmarła na zapalenie płuc…
Niemieckie samoloty były chyba zaopatrzone w jakieś syreny, bo strasznie wyły. Najgorsze było to wycie. Chyba właśnie przez nie dostałem szoku nerwowego. W czasie tego bombardowania ogromny głaz ważący może około 150 kg został wyrzucony pomiędzy konary brzozy. Brzózka ta rosła niedaleko naszej szkoły – tej założonej w dawnym baraku obozu koncentracyjnego (pewnie był to jakiś barak administracyjny). To drzewo rosnąc podnosiło kamień do góry.  Tak, jakby był to jakiś symbol naszego uciemiężenia. Później ją ścięli. Nawet napisałem opowiadanie na ten temat: „Świeczka dla ściętej brzozy.” 
Naszej rodzinie groziło wysiedlenie. Moich ciotecznych braci wysiedlono do obozu w Majdanku. W domach wypędzonych Polaków osiedlano tzw. „czarnych Niemców” – pochodzących spoza Niemiec, np. z Besarabii. Kilka lat temu spotkałem byłego partyzanta. Opowiadał jak podszedł wraz z kolegami do domu zajętego przez osiedleńca. Niemiec zaczął strzelać. Podeszli więc do domu, rozerwali strzechę i rzucili wiązkę granatów. Potem było kilkanaście pogrzebów (wtedy akurat tamci Niemcy urządzali sobie chrzciny). Nie było „zmiłuj się!”. To oni przyszli i zaczęli tę zbrodnię...  
A jak się pan ukrywał?
Uciekaliśmy do lasu i do innych wsi, bo inaczej by nas zabili. Pewnie nawet by nas nigdzie nie zabrali, tylko od razu zastrzelili na miejscu. Przez jakiś czas ukrywaliśmy się  u człowieka, który zadeklarował narodowość ukraińską. Ukraińcy mieli przywileje, nie byli wysiedlani. Przez dziurkę w desce obserwowałem świat, pamiętam te. zachody słońca. I zawsze widziałem taki niebieski kwiatek… Potem uciekliśmy do partyzantów.  W lasach jeszcze przez kilkanaście lat istniały te partyzanckie schrony....
Gdy odbywała się akcja pacyfikacyjna, Niemcy otaczali wieś, ale początkowo nie wchodzili do niej, tylko obserwowali przez lornetki, kto się ukrywa. Wtedy wkraczali i rozstrzeliwali na miejscu tych, którzy usiłowali się schować. Wtedy, gdy ojca zabierali, kiedy wioska była otoczona, wpadła do naszego domu młoda Żydówka. Prosiła, żeby ją schować, bo była prowadzona na śmierć. Ojciec mówi: „Chowaj się gdzie możesz!”. Matka wyjrzała na dwór żeby zobaczyć, gdzie są ci Niemcy, a oni to zobaczyli i przyszli do nas. Na szczęście nikogo nie znaleźli. Nie wiemy gdzie ta dziewczyna się ukryła, ale prawdopodobnie została zamordowana. Nigdy później jej nie widziałem… Jej nie udało się uratować, ale pszczelarz Tadeusz Barański ze Szczebrzeszyna przechował Żyda w ulu. Zrobił dla niego schron pod samą pasieką. Niemcy nic nie podejrzewali. Chyba bali się użądleń, więc blisko nie podchodzili i dzięki temu przeżył.
Każdy na Zamojszczyźnie musiał w domu trzymać portret Hitlera. To był obowiązek. Gdy spotkało się Niemca, to należało go pozdrowić: „Heil Hitler!”. Ludzie to przeinaczali, i kto odważniejszy ten wołał: „Sraj Hitler!”
Potem Pan Alfred mówił o swojej twórczości literackiej.  Nie znaliśmy jej, więc przeczytaliśmy wspólnie wiersz „Wszy”  i jedno z opowiadań  Pana Alfreda Budzyńskiego: „Cywilizacja z martwą twarzą”
Pomilczeliśmy trochę.  Nie potrafiliśmy Pana Alfreda już o nic zapytać. Chcemy przedstawić  czytelnikom te właśnie utwory, a Panu Alfredowi podziękować za wiele wrażeń jakie nam dała rozmowa  z Nim w Wysokiej.  
                                                                   
                                                                      Wszy
                                                           Wszy żądne krwi
                                                                       Z tyfusem plamistym,
wszy hitlerowcy,
pasące bez przerwy się krwią
chorych,  umierających,
wdeptanych w błoto.
Jesteś młody, spragniony życia
Pytasz: kto ich powołał?
Rozplenił w łażące szeregi?
Jak mógł ten człowiek
- i czy to był człowiek?
Stworzyć na obraz
i podobieństwo swoje
miliony maszerujące
na podbój świata,
miliony morderczej nicości,
a za nimi w odwodzie,
w pochodzie
- robactwo.
Jeden wódz,
Jeden rząd,
            Jeden mord,
            Jedno robactwo.
             Stosy mordowanych i gazowanych.