Pani Karolina Kielar w lutym 2012 roku skończyła 101
lat.
Rozmowę z Jubilatką przeprowadziły Anna Michno i Jolanta Michno.
Ludzie często zachwycają się starymi przedmiotami. Wydają nam się one
piękne, bo są stare. Piękne, bo inne niż to, co mamy na co dzień. Rzeczy, które
kiedyś były zwyczajne dzięki upływowi czasu i postępowi technicznemu zyskują
nową jakość. Na przykład lampa naftowa.
Stary człowiek powie: „a co tam lampa!”, a młody będzie ją podziwiał. Podobnie
jest ze wspomnieniami. Są one jak wino: im starsze, tym cenniejsze. Wspomnienia
stulatków to już prawdziwy rarytas. Właśnie taki skarb udało nam się wydobyć.
Pani Karolina Kielar w dniu swoich sto pierwszych urodzin opowiedziała nam o
tym, jak wyglądało zwyczajne życie na wsi u schyłku epoki zaborów, podczas I
wojny światowej, w dwudziestoleciu międzywojennym, oraz w czasie II wojny
światowej. Czytając ten wywiad nie sposób nie polubić tej starej, mądrej
kobiety. Jej ostatnie słowa powinni „wziąć sobie do serca” politycy, ale i my
wszyscy.
Witam
szanowną Jubilatkę i proszę o parę słów wspomnień z minionych lat młodości.
Lata te minęły bardzo szybko. Pozostały tylko
wspomnienia, były chwile szczęśliwe ale były też chwile trwogi i bólu.
Jakie chwile zostały w pamięci z tamtych
lat?
Pochodzę z rodziny w
której wychowało się sześcioro dzieci. Do piątego roku żyłam razem z rodzicami.
Polska była wtedy pod zaborem austriackim, tu była „Galicja”. Tato został powołany do wojska
w obronie Ojczyzny zaczęła się wojna
wyzwoleńcza. Do mojego domu przyszła babcia i po naradzie z mamą zabrała mnie ze sobą do swojego domu. Mamie
było bardzo ciężko, zadbać o dzieci i gospodarstwo zmuszało to wszystkich do
ciężkiej pracy, kobiety musiały stanąć do pługa. Dzieci też pracowały ciężko w
gospodarstwie. Produkty rolne były bardzo tanie, a przemysłowe drogie.
Przysłowiowa galicyjska bieda była.
Jak
było u dziadków?
U dziadków byłam dwa
lata, dziadkom ubywało sił i zdrowia, było mi tam dobrze, często odwiedzaliśmy
moją mamę. Któregoś dnia przyszła moja chrzestna i zabrała mnie do siebie, od
tej pory życie moje toczyło się w rodzinie Surmaczów. Była to rodzina bardzo
dobra dla mnie i dla swoich dzieci. Rano dzień zaczynał się od modlitwy i
śpiewu godzinek. Śpiew dobiegał również z sąsiednich gospodarstw.
A
czy wtedy już trzeba było pomagać w rodzinie?
Trzeba było przynieść patyków, badyli
(łęty ziemniaczane), zapalić pod kuchnią. Ciocia przygotowywała w tym czasie
śniadanie.
Jakie posiłki spożywano w tamtych
latach?
Na śniadanie: kawa zbożowa z mlekiem
bądź bez, ser, jajka, placki pieczone na kuchni, chleb razowy, czasem w zimie troszkę
kiełbaski lub innego mięska.
Na obiad: zupy z zacierkami aby były
pożywne, ziemniaki i kapusta były
podstawą obiadów.
Wieczerza: mleko, chleb, gotowane
ziemniaki z masłem i serem, często była kasza lub pęcaki z suszonymi owocami
(jabłka, gruszki, śliwki).
A co ze szkołą?
Ukończyłam trzyletnią szkołę podstawową
w Wysokiej. Uczono nas pisać, czytać oraz języka niemieckiego. W tym czasie
ksiądz przygotował nas do spowiedzi i Pierwszej Komunii Świętej.
A co robiłyście po lekcjach?
Pomagałam przy pasieniu krów i w
gospodarstwie. Prace dawano mi takie na moje siły. Chrzestna i jej mąż byli
bardzo dobrymi ludźmi. Ja byłam dla nich tak jak własna córka, dzieliliśmy
razem obowiązki i posiłki. Był też czas i na zabawy. Grałyśmy w piłkę; zabawa
ta nazywała się „matka”, odbijało się też piłkę o ściany stodoły, kto więcej
razy uderzył wygrywał, jeśli piłka upadła na ziemię był „skuty” i oddawał piłkę
następnemu, wygrywał ten co miał najwięcej uderzeń. Małe piłeczki do zabawy
robiłyśmy w polu, przy pasieniu bydła, wyczesując sierść z bydła i zwijając z
tego piłeczki, były miękkie i bardzo dobrze się nimi grało. Rysowało się też
klasy na podwórku i skakało w kratkach. Było wesoło, czasem też dochodziło
między dziećmi do sporów.
A jak wyglądało życie z sąsiadami?
Sąsiedzi pomagali sobie nawzajem przy
żniwach, wykopkach, przy wszystkich pracach gdzie trzeba było więcej ludzi.
Chodziło się na odrobek. Myśmy pomagały
sąsiadom, a sąsiedzi nam. Kiedy już były zebrane plony z pola, trzeba było
młócić, przebierać ziemniaki i oddawać obowiązki dla państwa. W ciężkich latach
trzeba było oddać wszystko co się zebrało, tak że w domach było bardzo
skromnie, często było głodno i chłodno.
A co uprawiało się w
gospodarstwach?
Uprawiało się zboże, ziemniaki, siano,
buraki dla bydła i koni, buraki z których wytwarzano domowym sposobem cukier
oraz konopie. Konopie po ścięciu suszyło się i oczyszczało, z tego robiło się
powrozy dla bydła i koni, tkaniny na pościel oraz męską i kobiecą bieliznę. W
naszej miejscowości do tej pory jest część wsi, która nazywa się Tkacze.
Ponieważ tam gospodarze specjalizowali się w tkaniu dzianin konopnych.
A jak żyło się twoim rodzicom?
Tato na wojnie, mama sama z dziećmi.
Ojciec wrócił z I wojny światowej ciężko ranny i chory. Niedługo potem zmarł.
Również na wojnie zginął brat mojego dziadka, zostawiając żonę i małe dziecko.
Rodzinie było ciężko. Najcięższe chwile były kiedy ksiądz po Mszy Świętej w
kościele wyczytywał listy osób, które zginęły w walkach .
Jak żyło się w wolnej Polsce?
Byłam wtedy młodą dziewczyną.
Cieszyliśmy się wolnością. Każdy pracował i czekał że nadejdzie lepszy czas. Po
pracy w gospodarstwie był czas dla przyjaciół i koleżanek. Wieczorami chłopcy
grali na harmonijce ustnej i skrzypcach a myśmy śpiewały i tańczyły. Było to
bardzo potrzebne młodym ludziom. Na tańcach poznałam mojego przyszłego męża –
trzeba było myśleć o przyszłości.
A jaka była przyszłość?
Józef Kielar został moim mężem. Rodzice
dali nam troszkę pola pod budowę domu. Mąż był cieślą. Rodzina męża pomogła nam
i wybudowaliśmy sobie skromny domek, w nim przyszło na świat pięcioro naszych
dzieci. Czasy stawały się coraz cięższe. Ciągle liczyliśmy że będzie lepiej,
niestety…
Niedługo cieszyliśmy się wolnością. W
dzień kiedy wszyscy bawili się na zabawie obok szkoły orkiestra przestała grać
– cisza –komunikat- „wróg przekroczył nasze granice”, została wtedy odczytana
lista mężczyzn powołanych kartą mobilizacyjną do obrony kraju.
Płacz, jęk, trwoga…do wojska znów
szli mężowie, ojcowie i synowie, zostawiając w domu ból, płacz oraz brak rąk do
pracy. Znów kobiety musiały wziąć za pług. Nastało pięć lat ciemnej okupacji.
Nasze tereny zostały szybko zajęte przez okupanta dzień i noc. Trzeba było oddawać
kontyngent dla wojska: mleko, zboże, ziemniaki. Na mięso sołtys dawał kartki
kto ma oddać – to co było w oborze krowę, świnię. Konie też poszły na wojnę. Dla swoich potrzeb
rodzinnych nie wolno było bez pozwolenia zabić żadnego zwierzęcia, bo były potrzebne wojsku.
W naszej okolicy niemieccy oficerowie
zamieszkali po domach u ludzi. Młodzi ludzie bali się wyjść z domów, bo były
łapanki i wywózki na roboty do Niemiec.
Słowa piosenki z tamtych lat niech
powiedzą wszystko:
Oj
nastały ciężkie czasy
Brak
nam mięsa i kiełbasy
Oj
ta wojna ta przeklęta
Trzeba
oddać kontyngenta
Człek
się rodzi bez daktyli
Metrykę
mu wystawili
I
metryka nic nie warta
Tylko
musi być kenkarta
I
kenkarta też zawiedzie
Kiedy
siwy na wieś jedzie
A
za siwym granatowy
Kwiczą
świnie, ryczą krowy
Dawniej
kolczyk był dla panien
Dla
parady przypinany
Ale
teraz przymusowy
Dla
świń, cieląt, kóz i krowy
I
to taka kołysanka
W
nocy nalot, w dzień łapanka
Wszyscy młodzi uciekają
Tylko starzy pozostają
A gdy oddasz swe produkta
To dostaniesz za to
punkta
Za te punkta trzy podkówki
A za resztę ćwiartkę
wódki
O laboga co się stało
Że w stodole słomy mało
Słomy mało, siana mało
Wszystko na kontyngent dano.
Oficerowie przychodzili do nas kupować
jajka, świeże mleko. Zawsze płacili. Byli i tacy co dla dzieci przynosili
słodycze, brali na ręce dzieci, tulili ze łzami w oczach bo i oni pozostawili
żony i dzieci w swych domach.
Był dzień kiedy mój brat wrócił z frontu wschodniego
piechotą przez Węgry. Brat nie wiedział
że w domu jest oficer niemiecki, który przyszedł do mamy kupić jajka.
Konfrontacja- oficer zobaczył brata w
mundurze. Mama klękła błagając go aby nie strzelał do syna – a on poprosił brata
do drugiej izby i pytał „czemu ty do mnie robił pu” brat odpowiedział, że nie
robiłem „pu” – a on pytał – a dlaczego ja „do ciebie robił pu” brat powiedział,
że ty też nie robiłeś „pu”, oficer się rozpłakał i powiedział – idź do matki,
żony i dzieci, ja też chcę wrócić do swoich.
Do Wysokiej wojska niemieckie przyszły od strony Soniny, jechały konno,
samochodami i motorami. Samoloty zajęły niebo, oporu tutaj nie było, strzały padały
gdzie popadło. Podczas ofensywy ludzie gromadzili się w piwnicach.
Jak się już Niemcy umocnili we
wsi, to niemieccy oficerowie mieszkający po sąsiedzku urządzali sobie urodziny
przy mięsie z kur i swoich racjach pokarmowych. Żołnierze ci byli normalnymi
ludźmi śpiewali Haj li Haj lo. Najgorzej było spotkać tych z SS, którzy
za byle głupotę rozstrzeliwali. Mówiono że na okopie w Łańcucie ginie dużo ludzi. Ginęli tam również
nasi bracia pochodzenia żydowskiego.
Czy były u was we wsi rodziny
żydowskie ?
We wsi było kilka rodzin żydowskich.
Koło mostu mieszkała rodzina Srula, pan prowadził sklep z materiałami.
Przychodził do nas co dzień rano po mleko, siadał na stołku a ja doiłam krowę,
za mleko od niego kupowałam materiał aby uszyć coś dla dzieci. Po wybuchu wojny
już nigdy tej rodziny nie spotkałam i nieznane są ich losy.
Co było kiedy Niemcy się wycofali ?
W ciemną noc na naszą wieś najechała
konnica sowiecka. Koni było bardzo dużo, żołnierzy też. Były z nimi również
kobiety. Żołnierze byli zmęczeni. W budynkach stajennych hrabiego Potockiego rozmieszczono konie, które
tam były odkażane z chorób i insektów. Głowy miały wystawione przez okna, a resztę
w pomieszczeniach. W naszej miejscowości stały od jesieni, a wycofały się przed
świętem Trzech Króli. Każdy myślał, że to wyzwolenie, a to była nowa okupacja.
Gdzie mieszkali rosyjscy żołnierze ?
Mieszkali po ludzkich domach, trzeba
było ich i ich konie wyżywić oraz prać ich odzież. Po sąsiedzku był szpital
wojenny, do którego zwożono rannych z frontu . Tam pamiętam koło tego szpitala wykopany
był dół do którego wrzucano części rąk, nóg. Tych rannych, co przeżyli zabierano samolotami
do Rosji. Po wojnie zbierano poległych, których mogiły były rozsiane po polach
i pochowano na cmentarzu pod Rzeszowem. Kiedy wkroczyły wojska sowieckie, obok
obecnej szkoły wyświetlały film na który musieli iść mieszkańcy obowiązkowo – wyświetlali swoją
propagandę; jak są silni, bogaci i jak zdobywają świat swoją siłą.
Czy mieszkali u was ?
W moim domu mieszkał Lońka i Waśka,
pracowali w pobliskim młynie jako młynarze. Bardzo tęsknili za domem, ale były
i tacy, których nazywali „Cerkiesy”, którzy żadnej dziewczynie nie przepuścili.
Dziewczęta które wychodziły do pracy w polu, ubierały brudne ciuchy, smarowały
ręce i buzie żeby były brzydkie, takich się nie czepiali.
Co jeszcze zachowało się w pamięci
z tamtych lat ?
Bardzo utkwił mi też w pamięci dzień zaraz na początku wojny, kiedy do nas
dotarła wiadomość że koło „Czarnego Krzyża”- obecny plac gdzie stoi Dom Kultury
w Łańcucie są zblokowani polscy jeńcy. Mieszkańcy wsi woziły kotły zupy, którą
gotowali w domach i dawali jeść głodnym i zmęczonym jeńcom. Ja też tam z synem
woziłam kotły zupy, tylko tak można było im pomóc. Żołnierze ci zostali
wywiezieni, lecz gdzie to do dziś nie wiemy.
Pod koniec wojny, kiedy sowieci zajęli
wschodnie tereny Polski ludność uciekała przed śmiercią, którą niosły bandy
ukraińskie. Do naszej wsi dotarło dużo mieszkańców ze wsi Meduchy, i oni znaleźli tu swoje schronienie. Mieszkańcy Wysokiej przyjmowali
ich do własnych domów i dzielili się czym mieli, aby i tamci mogli przeżyć.
W naszym domu zamieszkała rodzina
Skulskich. Po wojnie wyjechali na ziemie odzyskane. Byliśmy jedną rodziną. Do
tej pory wspominamy razem przeżyte dni.
Co teraz można powiedzieć o tamtych
latach ?
Przeżyliśmy czasy zaborów, wojen i okupacji.
Były to ciężkie dni dla każdego, tak dla walczących okupantów jak i dla nas,
którzy musieliśmy to przeżyć.
Oby świat zrozumiał, że lepszej przyszłości
nie można budować wojną i cierpieniem ale potrzeba zgody i szacunku między
narodami.
Prawdziwie piękne słowa, Pani Karolino!. Miejmy nadzieję, że w dniu jubileuszu, w którym kończy Pani 101 lat spełni się Pani przesłanie. Dziękujemy za wywiad i życzymy dalszych wielu lat w zdrowiu i szczęściu.
Dodajmy jeszcze, że w swoim życiu pani Karolina Kielar wychowała 4 synów
i córkę. Doczekała się czterech synowych oraz zięcia.
W rodzinach tych przyszło na świat 16 wnuków, 21 prawnuków oraz 5 praprawnuków"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz