środa, 20 marca 2013

Wspomnienia ze stron rodzinnych Józefa Jeżowskiego

Pan Józef Jeżowski dzieli się z nami wspomnieniami, ktore zawarl w książce :
" Husów.
 Wspomnienia z stron rodzinnych"
 Pierwszy rozdzial ksiązki dotyczy czasow wojny i okupacji. Ten rozdział postaramy sie przenieść  na bloga, niech internautom służy jako świadectwo tamtych czasow.

 Wspomnienia z lat wojny
Jeśli cokolwiek chciał bym przywrócić z minionych lat, to z pewnością
nie były by to lata wojny. Opisane tu zdarzenia, epizody,
sytuacje, niosą obraz tamtej nieprzewidywalnej rzeczywistości,
trudnej i niebezpiecznej, zmieniającej się, na którą my husowianie
nie mieliśmy żadnego wpływu. Każdy następny dzień odkrywał
nową kartę. Jaką ? Dziś to już wiemy, wtedy każda ewentualność
była możliwa. Moje wspomnienia z tamtych dni mają
początek, gdy miałem około cztery lata, a więc był to rok 1944.
Okres toczących się zmagań na wojennej arenie. Pamięć małego
dziecka to niezwykła kamera rejestrująca wszystko wokół, nie
ustannie, z właściwą ostrością. Nie tylko obraz, ale i osobiste odczucia
które pozostają przez lata.
Niemiecki okupant
Dla Niemców byliśmy narodem wrogim i tak byliśmy przez nich
traktowani. Jeśli w odniesieniu do żołnierzy radzieckich można
było w zasadzie mówić o pojedynczych przypadkach wrogości
do nas, to o żołnierzach niemieckich można mówić o nielicznych
nych przypadkach tolerancji. Już w pierwszych dniach okupacji
pojawiły się groźne symptomy działań wojennych. Któregoś dnia
moje starsze rodzeństwo, Janek i Emilia bawili się nie opodal domu,
w pobliskich zaroślach w „chowanego”, popularnej zabawie
dzieci szkolnych, gdy lecący na małej wysokości niemiecki samolot,
ostrzelał ich z karabinu maszynowego. Na szczęście strzelec
pokładowy samolotu nie należał do strzelców wyborowych
i seria z karabinu chybiła celu, dzięki temu uszli z życiem. Z pewnością
na partyzantów nie wyglądali, bo mieli zaledwie po 12-
13 lat. Było w ich zwyczaju że strzelali do wszystkiego co się rusza.
Inny podobny przykład z dalszego sąsiedztwa. Kiedy na ręcznym
wózku przewożono dzieżę z ciastem na chleb, do upieczenia
w piecu sąsiadów, niemiecki strzelec wymierzył w nich
serię z karabinu. I tym razem na szczęście nie celnie. Niektórych
zdarzeń nie jestem w stanie umiejscowić w czasie, dla tego nie
chcę posługiwać się szczegółowymi datami, niemniej wydaje mi
się że było to wiosną 1944 roku. Przyjechała wówczas do nas
dalsza rodzina mieszkająca na Kresach Wschodnich w okolicach
Sokala. Byli zrozpaczeni i zdezorientowani. Nie wiedzieli co począć
z sobą. Uciekli z tamtych terenów ratując skarb najcenniejszy....
życie. Mieli z sobą tylko w pośpiechu spakowane tobołki,
cały ich majątek. Naradzali się z rodzicami co dalej począć gdzie
jechać, gdzie się schronić. Nie byli u nas długo. Jak potoczyło się
ich dalsze życie, trudno mi dziś powiedzieć. Jest to tylko mały
fragment, obrazujący wojenne losy tysięcy polskich rodzin, których
wojna potraktowała w sposób bezwzględny.


Niechciani goście
Pojawienie się nawet kilku osobowego patrolu niemieckich żołnierzy na drodze,
 nie zapowiadało nic dobrego. Byłem wtedy na podwórku z rodzicami, gdy dostrzegliśmy na drodze niemiecki trzyosobowy patrol idący w kierunku na dół. Szli wolno, spokokojnie,
pewni siebie. Kiedy zbliżyli się do stojącego przy drodze krzyża, który nazywamy dziś krzyżem ks. Juliana Bąka, skręcili na ścieżkę prowadzącą do naszego domu. Widziałem zdenerwowanie
rodziców tą najmniej oczekiwaną wizytą. Było pewne że idą do nas. Kiedy weszli w zagłębienie koryta rzeczki dzielącej nas od drogi, i na chwilę zniknęli nam z oczu, ja uciekłem za
dom, i ukryłem się w pobliskich zaroślach. Panicznie się bałem, że wydarzy się coś złego.
 Siedziałem w gęstwinie i wyczekiwałem.Obawiałem się że usłyszę strzały. Co stanie się z rodzicami,
którym nie mogłem pomóc. W mojej wyobraźni pojawiało się wszystko co najgorsze. Poziom adrenaliny,
 o której wówczas nikt nie słyszał, był u mnie zapewne maksymalny. Kiedy po długiej chwili nic groźnego nie usłyszałem, podszedłem w inne miejsce i obserwowałem dom. Obawiałem się że mogą iść po mnie.
Co wtedy? Kilkadziesiąt kroków dalej były zabudowania naszego sąsiada, Andrzeja Raka. Ułożyłem sobie następujący plan działania. Jeśli zobaczę że wychodzą z za domu i idą w moim kierunku, chyłkiem ucieknę do sąsiada. Znali mnie przecież więc wiedziałem że mnie ukryją. Jak na kilku letniego chłopca, a miałem
wtedy nieco ponad cztery lata, taktyka była dość przemyślana.
Instynkt samozachowawczy działał bezbłędnie. Kiedy jednak po długiej chwili wyczekiwania nic niepokojącego się nie działo, postanowiłem wrócić. Ostrożnie, za wysokimi kwiatami matczynego
ogródka odczekałem jeszcze chwilę nasłuchując rozmów. Nic jednak podejrzanego nie usłyszałem, więc raźniej ruszyłem na podwórko. Rodzice stali i rozmawiali coś z sobą. Niemców już nie było. Poczułem ogromną ulgę .Okazało się że przyszli szukać konspiracyjnej prasy. Najprawdopodobniej ktoś oskarżył
ojca lub wujka Pawła który z nami mieszkał o posiadanie konspiracyjnych
gazetek lub ulotek. Wołali do ojca prasa? prasa?. To słowo jest dziś powszechnie znane, ale wówczas nikt tego nie kojarzył z gazetą. Zaskoczony ojciec tłumaczył że prosa nie sieje,
bo ziemia jest nieurodzajna, a jedynie żyto i pszenicę. Nie wiem jak to tłumaczenie rozumieli niemieccy żołnierze, czyżby były dla nich dość przekonujące skoro dali ojcu spokój, trudno powiedzieć. Dziwny traf, czy może łut szczęścia że ich wizyta zakończyła się szczęśliwie. Podejrzenia o kolportaż ulotek mogły
się skończyć w najlepszym przypadku wysłaniem do Oświęcimia.  Istotnie, tu i ówdzie krążyły ulotki przekazywane wśród znajomych. Któregoś dnia ktoś z sąsiedztwa przyniósł do nas
gazetkę w której znajdowała się informacja o obozach koncentracyjnych, o okrutnym traktowaniu więźniów, o tym że z ludzkiej skóry wyrabiano damską galanterię, o produkcji mydła z ludzkiego tłuszczu i wiele innych przerażających wieści. Były to pierwsze informacje o obozach zagłady które tą drogą docierały
do szerszego społeczeństwa. Nie było przecież innych środków informacji. Inny nie bezpieczny przypadek gdy na pożyczonym od sąsiadów sprzęcie do produkcji bimbru, tato zakończył już "cykl produkcyjny"
 i sprzęt wyniósł na podwórko do umycia. Po krótkiej chwili zobaczył idący drogą patrol niemieckich
żołnierzy. Szli w kierunku „na Górę” Istniała obawa że mocny zapach sfermentowanych resztek sprowadzi ich do nas. Odległość od drogi nie była duża. Co było robić. Tato przyniósł łopatę i szybko przysypał śniegiem bimbrowniczy sprzęt. To nas prawdopodobnie uchroniło od przykrych konsekwencji za łamanie
niemieckiego prawa. Okupacyjne prawo zakazywało produkcji wódki. Błędem byłoby jednak sądzić że niemiecki okupant troszczył się o zdrowie Polaków. Bynajmniej. Był w tym inny zamysł. Wódka była niekiedy środkiem płatniczym , ale musiała pochodzić od nich. Za dostarczone mleko do mleczarni, można
było otrzymać kilka butelek wódki, ale za produkcję wódki karano. Jeśli zakaz pędzenia bimbru można było jakoś uzasadnić, to zakaz mielenia zboża w żarnach nie był niczym uzasadniony.
Miał charakter czysto restrykcyjny. Tylko nieliczni husowianie
wozili zborze do zmielenia w młynie w Sieteszy lub Albigowej.
Ogromna większość posiadała w gospodarstwie domowym żarna do mielenia zboża, ale były one przez niemieckiego okupanta plombowane, aby nie można było z nich korzystać. Te nałożone papierowe plomby z pieczęcią ojciec sprytnie zdejmował aby zmielić zborze na chleb. Kiedy ziarno zostało zmielone, plomba ponownie była wklejana na właściwe miejsce
.
Egzekucje
W czasie stacjonowania w Husowie wojsk radzieckich, nie słyszałem
o żadnym takim zdarzeniu, natomiast w okresie gdy Husów
był w rękach niemieckich, wiem o czterech takich przypadkach,
w tym jedna egzekucja zbiorowa, która miała miejsce
obok domu Rejzy, w jego ogrodzie. Wspomina o niej mój brat
Janek, w temacie „Husowscy Żydzi”str.27.Przypomnę tu bardzo
drastyczny przypadek o którym wiele wówczas mówiono. Kiedy
niemiecki patrol spostrzegł uciekającego żydowskiego chłopca,
może dwunastoletniego, zaczęto do niego strzelać. Gdy ten, zraniony
strzałem upadł na ziemię, niemiecki żołnierz podszedł do
niego. Wtedy chłopiec resztkami sił ukląkł przed nim, i błagał
o darowanie mu życia, jednak ten kilkoma strzałami z bliskiej od
ległości dokończył swoje zbrodnicze dzieło. Ten tragiczny przypadek
poruszył husowian do głębi. Miał miejsce w okolicy domu
Jana Wrony. Były to brutalne skutki nazistowskiej ideologij. Kolejny
przypadek o którym wiem, dotyczył husowianina o nazwisku
Musz. Był nie dalekim sąsiadem Stanisława Magonia, husowskiego
bibliotekarza. Kim był ów człowiek ? W późniejszym
czasie pytałem o to mojego ojca. Odpowiedz była następująca.
Był handlarzem. Zapewne było to dodatkowe jego zajęcie gdyż
miał nie wielkie gospodarstwo, więc prawdopodobnie „dorabiał”
w ten sposób na utrzymane rodziny. Za handel i złodziejstwo na
terenach okupywanych przez Niemców groziły surowe kary. Jednak
Musz ryzykował. Nie wstawił na wezwanie więc przychochodzili
po niego do domu. Ukrywał się przed nimi długi czas.
Udawało się do momentu gdy zaskoczono go w domu. Skrył się
w małej piwnicy a z niej przez okno uciekał do ogrodu. Nie daleko,
bo około 15-20 metrów od domu dosięgła go niemiecka kula.
W miejscu gdzie zginął, został pochowany. Ilekroć szedłem
obok jego domu, ta polowa mogiła intrygowała mnie. Mogiła
w ogrodzie to nie spotykany widok W mojej wyobraźni ta scena
rozgrywała się jakby na moich oczach. Miał córkę starszą odemnie
i rok. Powtarzała rok i wtedy chodziliśmy do jednej klasy.
Doskonale pamiętam tę szczupłą wysoką panienkę. Matka zmarła
jej wcześniej więc po śmierci ojca samotną dziewczyną opiekowała
się jej ciotka. Kierownik szkoły pan Błaszkiewicz znał
tragiczną sytuację tej biednej dziewczyny i żywo interesował się
nią, otaczając szczególną ochroną. Kolejna śmierć od niemieckiej
kuli spotkała mieszkańca Tarnawki. Niestety, nazwiska nie
pamięam ani też kim był ów człowiek. Wieziono go furmanką
w kierunku Husowa drogą obok tarnawskiej leśniczówki. Niemcy
wymuszali świadczenie usług transportowych na gospodarzach
posiadających konny zaprzęg. W tym przypadku było podobnie.
Gdy furmanka znalazła się obok tarnawskiego lasu,
blisko skrzyżowania z drogą do Husowa, kazano zatrzymanemu
zejść z furmanki i uciekać. Nie był to bynajmniej dobroduszny
gest niemieckich żołnierzy. Gdy ten wbiegł do lasu, oddano serię
z karabinu. Zdołał przebiec zaledwie kilkadziesiąt kroków.
Być może niemiecki żołnierz czuł się jak na polowaniu i przestrzegał
myśliwskie zasady iż strzelać można tylko do uciekającej
zwierzyny. Pochowano go w tym miejscu gdzie upadł. Ta
leśna mogiła z brzozowym krzyżem doskonale widoczna z drogi
przetrwała do lat pięćdziesiątych. Wtedy dokonano ekshumacji
tej i pozostałych mogił, a ich szczątki pochowano na husowskim
cmentarzu. Prawdopodobnie egzekucji wykonanych przez Niemców
było więcej. Nie mam jednak o nich wiedzy.


1 komentarz:

  1. Pomysł zebrania i udostępnienia wspomnień z lat wojennych jest inicjatywą zasługującą na uznanie. Upływający czas zabiera bezpowrotnie niezwykłe historie,przeżycia tych którzy doświadczyli lat wojny. Moje wspomnienia z tamtego okresu były postrzegane oczami kilkuletniego chłopca, który na swój sposób przeżywał lęk wojennej rzeczywistości. Cieszę się iż swoimi wspomnieniami z tamtych lat mogłem wzbogacić ten interesujący temat

    Pani Janinie Haładyj-Różak dziękuję za zainteresowanie się moimi wspomnieniami z tamtych lat

    Józef Jeżowski
    Husów-Koszalin

    OdpowiedzUsuń