poniedziałek, 28 listopada 2011

Pamiętam. Zapiski Józefa Lorenca

Wspomnienia  dr Józefa Lorenca .

Józef Lorenc urodził się w 1928 roku. W chwili wybuchu wojny miał więc 11 lat. Proszony o wspomnienia z tych czasów nie przypomina sobie dziecięcych zabaw. Widocznie w warunkach zagrożenia życia dzieci dojrzewały szybciej. Jemu wojna zabrała dzieciństwo. Pan dr Józef Lorenc pamięta głównie prace domowe i na roli. Kilka razy był w środku zdarzeń tragicznych. Oto co dla nas zapisał:

Pamiętam…
1. We wrześniu 1939 szedłem z moją mamusią na targ do miasta Łańcuta. Niosłem w koszyku koguty na sprzedaż. Przed miastem był tak zwany  Park Angielski – ogrodzony teren okolony drzewami. (Obecnie na tym miejscu znajduje się Miejski Dom Kultury i Szkoła Podstawowa Nr 2). W parku przy drzewach  - a były to grube topole – leżeli i siedzieli na ziemi jeńcy;  żołnierze polscy. Widziałem setki zielonych mundurów. Słyszałem jęki i ciche wołania: wody,… chleba…. Kora z drzew topoli była obdarta; to  jeńcy jak wysoko dostali rękami zdzierali z drzew korę i ssali trzymając ją w ustach, tak wielkie było pragnienie i głód.
Było chłodno, siąpił deszcz. Kobiety idące na targ rzucały jeńcom chleb. Moja mama też miała przygotowane dla nas kromki chleba zawinięte w gazetę i rzuciła je za ogrodzenie polskim żołnierzom. Oni zbierali z ziemi nawet okruchy chleba. Wzdłuż ogrodzenia chodził żołnierz, strażnik niemiecki, starszy już człowiek z karabinem na plecach i nie reagował , gdy przechodzące kobiety rzucały chleb jeńcom. Dla mnie – jedenastoletniego wówczas chłopca –ten widok polskich żołnierzy jako jeńców był wielkim przeżyciem, którego nigdy nie zapomnę.
2. W tym czasie , we wrześniu roku 1939 pani Potocka wraz z doktorem Jedlińskim zorganizowali dla jeńców – rannych i chorych żołnierzy polskich – szpital na ulicy Grunwaldzkiej w Łańcucie. Produkty na wyżywienie chorych przywożono z pobliskich folwarków. W tym prowizorycznym szpitalu było około stu chorych żołnierzy.
3. Nasz dom stał na skraju wsi, obok rozciągały się łąki, a dalej pola. Przez okres trzech miesięcy rodziny żydowskie Naftule i Mendle sypiały w naszym obejściu w nocy w stodole na słomie. Sami sobie otwierali boisko w stodole, a wczesnym rankiem szli  łąkami na własny grunt, by ukrywać się w dzień w zbożach. Grunt ten nazywano Klimasówką, gdyż wcześniej należał do Klimasa. Moja mama nocą przynosiła Żydom na boisko w garnku mleko i błagała, aby rankiem wcześnie wychodzili ze stodoły, bo nas Niemcy zamordują.
Byłem świadkiem zamordowania pięciu Żydów; tych właśnie Naftuli i Mendlów przez Kokotta - szefa Gestapo w Łańcucie. Grunt moich rodziców był obok pola Żyda Naftuli. Te grunty dzieliła miedza. Kiedy bronowałem na polu podorywkę wykonaną we wrześniu widziałem jak przyjechała furmanka, na której siedzieli dwaj Niemcy i dwaj granatowi policjanci. Z furmanki zszedł Niemiec, pamiętam był bez czapki, wyjął rewolwer i trzymając go w ręku jak do strzału szedł w moim kierunku. Za miedzą, w odległości 10 metrów ode mnie  rosła mieszanka zbożowa ( bobik, wyka, owies). Niemiec przystanął… Żydzi powstawali, wychodzili  z tego zboża i głośno wołali „daruj życie”, usiłując całować go po nogach.  Słyszałem jak  Niemiec mówił „dać złoto!”…. Po chwili padł  strzał . Klacz, która zaprzęgnięta była do brony parsknęła i chciała uciekać,  mocno trzymałem na lejcach. Za każdym strzałem chciała uciekać.Do pięciu ludzi  Kokott oddal 6 strzałów. Z Naftulami była w polu ich córka, dziewczynka w wieku 5, może 6 lat. Znalem ja, bo ze swoimi rodzicami przychodziła na ich pole. Ta dziewczynka po pierwszym strzale wstała i zaczęła uciekać. Kokott strzelił do niej ponownie.
Dokonany na Żydach mord widzieli chłopi, których spędzono w charakterze obławy, aby Żydzi nie uciekli. Chłopi stali w odległości 100, może 150 metrów z kijami, laskami.  Dla mnie dokonany na Żydach mord był wielkim i strasznym  przeżyciem. Z okien domu widziałem tez jak dwaj chłopi, niedalecy sąsiedzi przyjechali furmanką  i ściągali z tych zabitych Żydów ubrania i obuwie, włożyli na wóz i zawieźli na okop ·we wsi Dębina. ( okop to jest wyznaczone we wsi miejsce pochówku zwierząt padłych na chorobę zakaźną)
Po latach zostałem zgłoszony  do Wojewódzkiej Prokuratury w  Rzeszowie jako świadek tego dokonanego przez  Josefa Kokotta mordu. ( ). Na rozprawie sądowej rozpoznałem Kokotta. Trochę się postarzał, ale był to ten sam człowiek, który strzelał do Żydów na polach we wsi Dębina. Na rozprawę przyjechały też żona Kokotta i siostra żony. Odpowiadał na pytania w języku czeskim. Mówił, że strzelał na rozkaz. Było dużo zeznań świadków. Nie podobała mi się wypowiedź jednej pani z Łańcuta, która w czasie okupacji prowadziła wyszynk ( restaurację) i powiedziała, na rozprawie „Pan Kokott przychodził z rana do restauracji, wypijał jedną wódkę i prosił o zakąskę, za które zawsze płacił. To kulturalny pan.”
4.    W miesiącu sierpniu 1943 roku niosłem w worku na ramieniu mieszankę zbożową na poplon od Jana Kątnika z Dębiny, mego wujka. Byłem obok kapliczki w Dębinie, gdy nadjechał samochód niemiecki z czterema Niemcami. Jeden z Niemców wyskoczył z samochodu  i wołał; Partyzant hende hoch ! – ręce do góry!. Żądał okazania kenkarty. Powiedziałem, ze mam w domu. Bagnetem przebił worek w trzech miejscach. Mieszanka zbożowa wysypywała się. Wyszedł drugi Niemiec z samochodu i pyta o nazwisko. Mówię Lorenc. Parę razy powtórzył to nazwisko i powiedział po czesku – to Polak. Mówił coś jeszcze po czesku i pozwolili mi odejść.  Przeżyłem ten incydent bardzo, bo pod koszulą miałem dwie gazetki (bibuły) ”Wiem” przypasane paskiem od spodni. Wujek przechowywał gazetki    ( tak nazywało się prasę konspiracyjną ) w jednym z uli pszczelich. Prasę przynosił komendant Batalionów Chłopskich na gminę Kosina – Eugeniusz Borcz,  krewny mojego wujka. Ja przenosiłem gazetki potem we wskazane przez komendanta miejsca.
5. W lipcu 1942 roku otrzymałem kartę na roboty do Niemiec. Płakałem. Było nas w domu dwóch chłopców, ja i mój młodszy brat. Mój wujek doradził mojej mamusi, by zanieść koguty do policjanta granatowego, który mieszkał  we wsi Kosina – P. Paszczaka. On może wiele załatwić. Tak też zrobiłem;  dwa koguty w koszyku zaniosłem do domu policjanta w Kosinie. Żona policjanta zabrala koguty. Z drugiego pokoju wyszedł policjant       ( pamiętam, był  w koszuli) i zapytał co mnie tu sprowadza. Powiedziałem, ze mam kartę na roboty do Niemiec. Podszedł do mnie, nacisnął mi palcem pierś i polecił mi, żeby na komisji lekarskiej powiedzieć, że mnie w piersiach boli. Miałem się zgłosić w domu ludowym w Kosinie w ustalonym dniu z kartą – powołaniem do Niemiec. Szedłem z domu na komisję z płaczem. W drzwiach domu ludowego stał policjant Paszczak. Zabrał mi kartę i powiedział „ Uciekaj do domu !”. Do dnia dzisiejszego myślę o nim dobrze. Jestem mu wdzięczny za tę przysługę.
6. W roku 1942 dwa tygodnie chodziłem do odśnieżania drogi  na trasie Głuchów – Kosina. Były w tym czasie siarczyste mrozy i zaspy śniegu na 3 metry wysokie. Widziałem jak Niemcy jechali na front wschodni ubrani w białe kożuchy. Mój ojciec był wówczas chory.  Na nogach miałem drewniaki*.  Powiem jak wyglądał domowy sposób wytwarzania drewniaków: Podeszwy ciosane były z drewna i potem obite skórą wyprawianą też domowymi sposobami. Najpierw skórę pozbawić trzeba było sierści poprzez  moczenie w wodzie wapiennej. Tak z tydzień moczyła się skóra, potem wypłukiwało się skórę z tego wapna i resztek sierści. Wyprawianie to proces długotrwały. Korę ze świerka i dębu gotowało się i do tego wywaru zanurzało się skórę na 5 do 6 miesięcy. Aby kolor skóry był równomierny należało obracać od czasu do czasu tę skórę. W czasie wyprawiania wytrącało się białko.Dobrze wyprawiona skóra nie chłonęła wody, buty były suche, a drewniane podeszwy izolowały od zimna.

7.  W okresie okupacji hitlerowskiej w więzieniu w  Rzeszowie więziono Wincentego Witosa. Niemcy chcieli aby W. Witos utworzył kolaborujący z nimi rząd . Przyjeżdżali z Guberni z Krakowa do więzienia w Rzeszowie           i nalegali, aby Witos podpisał  zgodę na wzór Czechów. Wówczas można by powoływać Polaków do  wojska na front wschodni. Ratowali Witosa Akowcy, Bechowcy i Ludowcy.Za zgodą klucznika więzienia podawano Witosowi szklankę wody na podstawce. Pod dnem szklanki były angielskie pigułki. Po zażyciu takiej pigułki Witos przez sześć godzin miał wysoką gorączkę. Lekarz niemiecki za każdym razem stwierdzał, że Witos jest chory. Osobami, które podawały Witosowi pigułki byli Piotr Świetlik i Ungeheuer , którego imienia nie znam,, wiem tylko, że prowadził warsztat rzemieślniczy w Rzeszowie, Aby Ungeheuer mógł  wejść do więzienia – trzeba było wcześniej coś zepsuć , zgłosić i czekać.. Wiedzę o tej sprawie posiadam od Piotra Świetlika, z którym kilkanaście lat współpracowałem w szkole.* Dużą rolę w tym działaniu odegrał ten klucznik więzienia w Rzeszowie.

8. Ś.P. Władysław Morawski, pracownik wodociągów Potockiego, a ostatnio serwisant wodociągów w Technikum Rachunkowości Rolnej w Wysokiej wtajemniczył mnie jak działał w AK przy zrzucie angielskiej broni i przechowywaniu jej w zbiornikach wodnych we wsi Handzlówce. Mówiąc w skrócie – na dnie zbiorników wodnych było dużo mułu, około półtora metra. W  tym mule przechowywana była broń, wyciągano ją osęką przed akcją łańcuckich partyzantów.  S.P Władysław Morawski przekazał mi dokument osobisty dający mu prawo wstępu do zamku podpisany przez administrację zamku i szefa gestapo w Łańcucie. Pracując całe życie w wodzie Władysław Morawski nabawił się choroby, skutkiem której amputowano mu nogi po  kolana.

9. Pamiętam, jak boleśnie przeżyłem śmierć mojego brata ciotecznego Alojzego Kiełba. W czasie walk wojsk radzieckich z cofającymi się Niemcami leżałem z kuzynem na miedzy obok domu. Od  pocisków zapaliły się domy w sąsiedzkiej wsi Białobrzegi. Pożar ogarnął sześć domów. W naszym domu oprócz naszej rodziny mieszkali wtedy ludzie wysiedleni z Kamionki Strumiałowej. W czasie walk i wspomnianego pożaru wynosili  oni do ogrodu swój dobytek: bieliznę, ubranie, pierzyny, aby je uratować w razie pożaru domu. Niemcy widzieli ruchy ludzi wokół domu. Wystrzelili pocisk artyleryjski w prostej linii miedzy. Słyszałem jak mój kuzyn Alojzy leżący na tej szerokiej miedzy krzyknął „o jej” . Ja ze strachu leżałem jak zając pod miedzą – w głębokiej koleinie. Nie wiem jak to się stało. On zginął na tej miedzy. W szoku uciekłem do sąsiadów, wszedłem do obory i  schowałem się pod żłobem.       W oborze były dwie krowy.  Wieczorem przyszła z naftową latarnią starsza gospodyni doić krowy i wypatrzyła mnie wciśniętego pod krowim żłobem. Gospodyni – Katarzyna Benedyk miała wówczas z dziewięćdziesiąt lat. Po wydojeniu krów zabrała mnie do domu. Zjadłem posiłek. Działania wojenne trwały nadal. Byłem tam u Katarzyny Benedyk trzy dni. W czwartym dniu pobytu działania wojenne ustały, a po  błotnistej drodze jechało wojsko radzieckie. Katarzyna Benedyk zaprowadziła mnie do mojego rodzinnego domu. Radość rodziców że żyję  była tak wielka, że wszyscy płakaliśmy. Po moim zaginięciu w czasie walk  rodzice sądzili, że pocisk mnie „rozniósł po polach” do tego stopnia, ze nie ma co włożyć do grobu. Alojzego pochowano na cmentarzu w Białobrzegach.
  Kiedy jestem koło rodzinnego domu patrzę na miejsce upadku pocisku , głęboki dół, gdzie zginął mój kuzyn, a ja żyję. Za to że żyję, za otrzymane dobra staram się spłacać dług poprzez działania społeczne na rzecz ludzi starszych**


Józef Lorenc część II wspomnień 
Informacje z okresu okupacji  hitlerowskiej.

1. W  miesiącach letnich roku 1942 była bardzo trudna sytuacja na wsiach powiatu łańcuckiego i w samym Łańcucie. Niemcy nakładali na gospodarstwa wiejskie wysokie kontyngenty; dostawy zboża, mięsa, mleka i ziemniaków na rzecz Rzeszy. Na wsiach ludzie odczuwali głód.Podobnie było w mieście.  Były masowe łapanki młodych ludzi na roboty do Niemiec. Niemcy zamykali Polaków do więzień. Rolnik nie mógł dokonać uboju własnego tucznika na własne potrzeby, groziła za to kara więzienia.
W takiej trudnej sytuacji społeczno-gospodarczej pan Piotr Świetlik w porozumieniu z ludowcami i ZWZ przebrany w mundur kapitana niemieckiego i w asyście przekupionego żołnierza ( Austriaka) udał  się do hrabiego Potockiego do zamku. Rozmowa odbyła się w gabinecie ordynata. Piotr Świetlik prosił hrabiego Potockiego aby wstawił się do Niemców z prośbą o pomoc i ochronę Polaków.
Potocki rozpoznał Świetlika, żachnął się i wykazał zdenerwowanie.  Świetlik odpowiedział: „Panie hrabio – ja tu nie jestem sam, za mną stoją chłopi”.
Potem okazało się, że na bramie zamkowej już nigdy nie pełnił warty Niemiec, który ułatwił wejście do zamku. Oznaczało to, że Potocki powiadomił  Niemców o tym zdarzeniu. W swoim pamiętniku hrabia Potocki napisał na stronie 230, że rozmawiał z agentem Świetlikiem.

2. W roku 1940 przyjechał do Łańcuta general Michał Karaszewicz -Tokarzewski. General ubrany był jak turysta,  z plecakiem na plecach. Furmanką przyjechał do wsi Sonina  do Alfreda Hadława – działacza ludowego. W obecności generała członkowie ZWZ złożyli przysięgę działania konspiracyjnego w ramach tej organizacji.Następnie  Piotr Świetlik zobowiązany został przez ZWZ do przeprowadzenia generała Tokarzewskiego na Węgry.  Przejście to miał ułatwić nadleśniczy w Dukli inż. Roman Gesing, późniejszy minister leśnictwa.
Granica z Węgrami prowadziła przez las i kawałkami biegła wzdłuż bardzo wąskiego strumienia. Drogę wskazywał leśnik. Kiedy generał Tokarzewski przekroczył granicę i pomachał ręką na znak, że jest już na ziemi węgierskiej,  Piotr Świetlik, który  przez całą drogę niósł na ramionach pług, (rzekomo do kowala) poczuł jak  bardzo był zmęczony. Położył się na chwilę przy kopie siana na łące należącej do nadleśnictwa i zasnął. Obudził się w momencie, gdy pies niemieckich strażników szarpał go za ubranie. Przybiegli dwaj strażnicy niemieccy, którzy kazali Świetlikowi iść z nimi i przyprowadzili go do Nadleśnictwa w Dukli. 
 Nadleśniczy , wspomniany wcześniej Roman Gesing który biegle władał językiem niemieckim,  zaprosił Niemców na ucztę, a Świetlika kazał zamknąć w oddzielnym pokoju. Klucz od tego pokoju oddał Niemcom. Żona Gesinga i służąca miały gościć Niemców; podano dużo wódki i pieczonego indyka. Nadleśniczy pił alkohol ostrożnie. Kiedy Niemcom chwiały się głowy z wypicia nadmiaru alkoholu -  nadleśniczy dał sygnał służącej, aby otworzyła okno. Piotr Świetlik czmychnął przez to okno. Biegł brzegiem strumyka, żeby zatrzeć ślad. Gdy Niemcy oprzytomnieli – ruszyli z psem na poszukiwanie uciekiniera. Bardzo byli zdenerwowani.
Całą tę opowieść snutą w trakcie rozmowy ministra Gesinga z Piotrem Świetlikiem słyszałem osobiście w gabinecie ministra. W tym czasie byłem zastępcą dyrektora Technikum Rachunkowości Rolnej i razem z dyrektorem Świetlikiem byliśmy w sprawach służbowych w Warszawie. Minister (ludowiec) przyjął nas bardzo serdecznie. Przy herbatce i kieliszku dobrej wódki obaj panowie ze wzruszeniem wspominali wspólne przeżycia z okresu okupacji.


 3). W miesiącu kwietniu 1043 roku we wsi Markowa pow. Łańcut w mieszkaniu pana Homy odbyła się tajna konferencja ludowców i bechowców powiatu łańcuckiego z udziałem Ministra Rolnictwa Rządu Londyńskiego ( na kraj) - pana Zygmunta Załęskiego. 
W tym czasie Niemcy ponosili na froncie wschodnim duże straty. Zbliżał się koniec wojny.
Na konferencji w Markowej uczestnicy dyskutowali na temat przeprowadzenia reformy rolnej w powiecie łańcuckim. Do podziału gruntów hrabiego Potockiego dla chłopów było 2000 hektarów. Stanowiska dyskutantów były różne. Jedni uważali, że reformę należy przeprowadzić w majestacie prawa, inni byli przeciwni, a jeszcze inni proponowali przydział ziemi z reformy rolnej robotnikom folwarcznym i małorolnym chłopom po 5 ha i 1 ha ( aby więcej ludzi skorzystało z reformy). Pełnomocnikiem w sprawie planowanej reformy rolnej dla  Ziemi Łańcuckiej  wybrano Jana Bożka ze wsi Białobrzegi pow. Łańcut.
     W czasie dyskusji Zygmunt Załęski podniósł problem rozwoju oświaty rolniczej na wsi - organizację szkół rolniczych w w budynkach po-folwarcznych hrabiego Potockiego. Temat podchwycił obecny na naradzie Piotr Świetlik.
   Po zakończeniu wojny działacze ludowi zorganizowali w Łańcucie Gimnazjum Mechaniki Rolnej, a we wsi Wysoka - Gimnazjum Rolniczo-Spółdzielcze. Były to pierwsze tego typu szkoły rolnicze w Polsce. We wsiach Głuchów, Handzlówka, Krzemienica i Wola Mała w powiecie łańcuckim zorganizowano Szkoły Przysposobienia Rolniczego. 



*Pan dr Józef Lorenc był przez długie lata dyrektorem Technikum Rachunkowości Rolnej w Wysokiej.
** Pan dr Józef Lorenc jest członkiem Zarządu Łańcuckiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku, jak również cenionym wykładowcą zapraszanym do licznych podkarpackich UTW. 



2 komentarze:

  1. Pana dr Lorenca mojego nauczyciela z Technikum
    Rachunkowości Rolnej w Wysokiej cenie bardzo
    jako świetnego pedagoga i doskonałego wychowawcę
    młodzieży z lat 1950 - 1954r. Do dziś
    utrzymuję kontakty pomimo, że mieszkam w Poznaniu.
    Dla młodzieży tych czasów był nie kwestionowanym autorytetem.Każde Jego wspomnienia dla są bardzo ciekawą historią. Szkoda, że zostały dotychczas opublikowane
    w jakimś wydawnictwie. Dr LORENC J. co żywa
    historia lat wojennych.
    Gabriel P.
    Poznań III/2012r.

    OdpowiedzUsuń
  2. Znałam prof.Lorenca, był moim wykładowcą rachunkowosci w technikum rachunkowosci rolnej w Wysokiej.Dobry ,sumienny nauczyciel

    OdpowiedzUsuń