Edward Rejman –był w klasie maturalnej gdy dostał
wyrok - siedem lat za przynależność do
„Orląt”, z tego cztery lata przesiedział
w najcięższych więzieniach . Jako
młodociany więzień pracował w kopalni
oraz kamieniołomie.
wywiad przeprowadziły Romana Gwizdak i Janina Haładyj- Różak.
JHR: Panie Edwardzie zbieramy wspomnienia o wojnie, okupacji i
latach powojennych.
E.R. Ja nie pamiętam lat wojennych, no bo ja byłem
smarkaczem jeszcze wtedy. Mało do mnie
wtedy docierało, dopiero póżniej z biegiem lat…. Mam wszystko w pamięci z lat
powojennych, szczególnie od 47 roku. Te lata terroru dopiero się rozpoczęły gdy
po 45 roku układem poczdamsko – jałtańskim
Europa została podzielona; wiadomo część wschodnia dostała się pod wpływ
Stalina i sowietów.
W tych latach jako uczeń
Gimnazjum Sienkiewicza a potem w Liceum Handlowym interesowałem się sytuacją. To nie było państwo niepodległe,
wiadomo, ze komuniści wtedy panowali. Po niemieckiej nastąpiła druga okupacja,
sowiecka. My jako chłopcy interesowaliśmy się tym, wiedzieliśmy o wywózkach na
Sybir i aresztowaniach działaczy i Akowców,
o prześladowaniach księży. Powstała taka myśl przeciwstawienia się temu
wszystkiemu. To były poronione pomysły, bo przecież jak można na katiusze i
uzbrojone wojsko z gołymi rękami się przeciwstawiać. Ale to była młodość,
zapał, człowiek nauczony był, tak wychowany w rodzinie, że to wszystko powinno
być inaczej, .Padła taka myśl w Rudniku nad Sanem zorganizowania młodzieżowej organizacji niepodległościowej,
para wojskowej. Wg profesora Półćwiartka takich organizacji niepodległościowych
było na tym terenie około 40. Ta organizacja Orlęta szybko się rozpowszechniła.
Objęła nie tylko Rudnik, ale Łańcut, Rozwadów, Przemyśl. W 1947 wstąpiliśmy do tej organizacji. Wtedy
była taka propaganda, że nastąpi prędzej czy później jakaś wojna, no i to
wszystko pod to było przygotowywane i młodzież się organizowała. Na tym to polegało, żeśmy afisze
komunistyczne zrywali, przestrzegali tych działaczy komunistycznych, jeżeli
potrzeba było środków pieniężnych, to też to jakoś organizowano.
Były takie ulotki-
gazetki, była profesorka, matka prezesa tego naszego związku… ona angażowała
się i oni wydawali czasopisma antykomunistyczne. Młodzież rwała się do tego
wszystkiego, bo to było coś takiego nowego, innego.
No i powstawały takie
organizacje, na terenie Łańcuta to było może około 100 osób ( dokładnie nie
było wiadomo, bo organizacja była tajna)to było dużo, pewnie, ze to nie robiło
się gremialnie, bo to była konspiracja i trzeba było wiedzieć z kim się ma do czynienia, jak i co. I te
organizacje działały, działały krótko, bo od 47 roku do 49 roku. Potem
nastąpiła po prostu jakaś dekonspiracja tego wszystkiego , my do dzisiaj
jeszcze do tego nie doszliśmy kto to zdradził, pewne rzeczy zostały tajemnicą
okryte.
W 1949 roku od
października nastąpiły masowe aresztowania młodzieży. Zostaliśmy aresztowani
Pan wtedy był w liceum?
Tak, byłem przed maturą.
Mnie aresztowano 6 października 49 roku i osadzili w Łańcucie w Urzędzie
Bezpieczeństwa. To były straszne rzeczy. Jeżeli ja komukolwiek młodemu, np.
wnuczkom opowiadam, to nie uwierzą. Nie uwierzą, ze w takich warunkach można
było przeżyć.
A jakie to były warunki?
Ja siedziałem w Urzędzie
Bezpieczeństwa w Łańcucie w piwnicach . To jest tam, gdzie teraz jest policja. Przez
6 równych miesięcy. To był okres zimowy, nieopalane, wilgotne, bez żadnych tam
nakryć, o tak na gołych pryczach się leżało. Była cała masa ludzi, młodzi,
nazywano nas bandytami…. Innych słów się
nie usłyszało. Były okropne warunki śledcze, ci urzędnicy UB to byli prości ludzie, ,
protokołu nie umiał nawet napisać, nieraz dwa razy czytał i myślał, czy dobrze
napisał. Oni tylko tak pod tym rosyjskim patronatem ustalali jak to wszystko ma
być. Oni uważali, że należy mścić się , ich szefem był pracownik NKWD, Rosjanin
( tego żeśmy się później dowiedzieli) . No i tam było po prostu mordowanie
ludzi, to ja od tamtego czasu jestem po
prostu kaleką, wybito mi bębenek słuchowy i teraz chodzę z aparatem. W szczękę
dostawałem w czasie przesłuchań, w palce wbijano igly pod paznokcie, ściskali
palce.
I to wszystko Polacy robili Polakom?
Tak, Polacy, prości
ludzie, prymitywni. Kazano mu tak robić, to tak robił. TaK to trwało przez sześć miesięcy. Część było wcześniej
wywiezionych do więzienia w Rzeszowie.
Myśmy nie wiedzieli dlaczego po zakończeniu śledztwa ciągle nas trzymano w
Łancucie. Czekaliśmy do 20 kwietnia roku następnego, czyli 1950. W roku pięćdziesiątym
nastąpiła rozprawa, taka sławna rozprawa
siedmiu. Ja też byłem w tym składzie. Sąd Rejonowy w Rzeszowie na sesji
wyjazdowej w Łańcucie prowadził tę rozprawę. Wtedy ze wszystkich szkół
pospędzano młodzież , to miał być proces pokazowy. Ale to nie poszło po ich
myśli. Na drugi dzień już nie było wolno tej młodzieży uczestniczyć, bo jak oni
prowadzili nas z UB, to młodzież kwiatami na nas rzucała i okazywała sympatię.
To przecież były koleżanki i koledzy. Kilka dni ta rozprawa trwała, no i
wiadomo, potem padły wyroki. Wyroki padły , to nie był sąd, wyroki już były z
góry uplanowane. Adwokaci, którzy nas bronili – to byli adwokaci z urzędu , nie
było możności mieć swojego adwokata.
To co – znaczy, ze żaden inny adwokat by się nie
zgodził was bronić?
Oni się bardziej bali jak
my oskarżeni. Adwokat z urzędu nie był do obrony, miał wspomagać prokuratora i UB. Ja wtedy nie
miałem jeszcze 18 lat. Sytuacja była taka nie do pozazdroszczenia. Na ławie oskarżonych nas siedziało siedmiu, a
wyroki padły od dziesięciu lat więzienia do sześciu lat. Ja dostałem wtedy
siedem lat więzienia. Rozprawa się zakończyła, potem nas wywieźli do Rzeszowa,
to jeszcze do urzędu wojewódzkiego, jeszcze tam siedzieliśmy na UB, a
potem dwa, czy trzy miesiące siedzieliśmy
w budynku sądu. Tam w sądzie sale – cele były takie duże, to tam siedziało i po
pięćdziesiąt parę osób. Jedno na drugim w celi. W każdej celi organizowali
takich kapusi, którzy donosili, tak, ze nie było można nawet z kim porozmawiać,
bo nie było wiadomo, czy kto nie podsłuchuje, czy on nie jest kapuś. I tak się przetrwało te
dwa miesiące. Później rodzice robili rewizję procesu , powołując się, ze
młodociani byliśmy. Wtedy wywieźli nas do Przemyśla. W Przemyślu my kilka
miesięcy czekali na rewizję, ale ten pierwszy wyrok został w Warszawie zatwierdzony
i potem wywieźli nas do Rawicza. Rawicz i Wronki to były najcięższe więzienia w
Polsce w okresie PRLu. Jakie tam były warunki to trudno byłoby państwu
uwierzyć, gdybym wam opowiadał szczegóły.
Proszę jednak opowiedzieć, bo to już ostatni dzwonek,
żeby to powiedzieć.
Warunki były takie, ze w przedwojennych
trójkach siedziało nas po 13, 14 osób. Spało się na gołym betonie, bez żadnych
tam podściółek, tylko koce dali i to wszystko. Na wznak się nie położył,
wszyscy leżeli tylko na boku, na gołym betonie. Jak przywitali nas to każdego
złamali fizycznie i moralnie. Korytarz wyłożony był płytkami białymi i czarnymi
w szachownicę.. Pod ścianami stali funkcjonariusze z pałami, a my goli – każdy
w rękach miał zawiniątko ( odzież fasowaną i drewniaki) i tak nas gonili jak
bydło. Strażnicy krzyczeli – nie po białym! , następny nas uderzal z krzykiem –
Nie po czarnym! Nie wiadomo było jak iść, każdy krok był nie taki i zasługiwał
na bicie, bo płytki były czarne i białe.
W celi było nas
czternastu. Ze mną w celi był kolega z Krzemienicy – Michał Skrobacz, ten bez
ręki. On jeszcze żyje, mieszka teraz w Krakowie.
W Rawiczu nie byłem
długo. Tam panował straszny głód. Nie wiadomo czym nas karmili,jakimiś zgniłymi
resztkami, zjełczałym masłem. I tam zachorowałem bardzo ciężko…. Po prostu miałem
taki nieżyt jelit, ze krew się ze mnie lała. Jak mnie z tej celi skierowali do
lekarza, to ja tam upadłem, straciłem przytomność i od tego momentu nic nie pamiętam, jak mnie
lekarz przyjął. Znalazłem się na tzw. Szpitalce więziennej. Łóżka w tej
szpitalce były piętrowe- potrójne. Na
parterowe łóżko kładli takiego, o którym
uważali, że może pożyje jeszcze dzień, dwa…., takich co nie chodzili o własnych
siłach. Kto mógł się wydrapać wyżej, to musiał leżeć wyżej. Ja leżałem wyżej,
co przy tych dolegliwościach jelitowych
było bardzo uciążliwe. Lekarz był więźniem, ale on nie miał warunków do
leczenia. Zaaplikował mi czarny węgiel,
no to ten węgiel mi tam podawano. Zrobiłem się cały żółty, taka żółtaczka
nastąpiła.
Życie mi uratował w tym
czasie człowiek, który tam jak potem się przekonałem był więźniem, z Armii
Krajowej z Warszawy. Do dzisiaj ten człowiek pozostał dla mnie bezimienny i bez
nazwiska. On się tak mną opiekował jak własnym synem. I on mi uratował życie,
bo jak oni podawali różne środki do jedzenia, te kasze , te buraki, taki
więzienny szmelc, on to wszystko odrzucił i mówi – nic nie
jedz. I tam była taka ściana
– a to był okres zimowy - taki piec wystawał i dawał trochę ciepła. On odkładał
skórki z chleba i suszył na tej ścianie. I tak przez kilka dni nic nie jadłem
tylko te suche skórki. I on powiedział mi takie słowa, które ja całe życie będę
pamiętał. Powiedział „Ty młody człowieku…, nachylił się tak nade mną, bo tam
też nie powinno się tak rozmawiać, bo nie wiadomo, co i kto usłyszy. Tam było
narodu – jeden na drugim. Co rano przychodzili z takimi czarnymi
prześcieradłami i wynoszono trupy, to umierało, umierało…. Mordowali po prostu
ludzi. Na moich oczach się to działo, a ja miałem wtedy 18 lat. No więc
nachylił się nade mną i mówi : „Ty młody człowieku, ty musisz żyć, ty musisz
doczekać wolnej i niepodległej Polski”.
Ja wtedy tak jakoś, tak
promieniałem to wszystko i
potem wydawało mi się tak, ze co dzień ja odzyskuję zdrowie. Ta krew już tak
przeze mnie nie leciała. ….Ile ja dni tam byłem, tego to już nie powiem. Po
pewnym czasie zabrano mnie stamtąd, ale już nie dano mnie do tego więzienia,
tylko wyprowadzili mnie i zaprowadzili
mnie do samochodu. Taka była więźniarka , co przewozili więźniów…. zapakowali do tej więźniarki i nie
wiadomo gdzie jedziemy, na Sybir, czy gdzie jedziemy. Każdy tak myślał, że to
już chyba nasze ostatnie dni, nie
wiadomo gdzie jedziemy.
I oni nas wtedy zawieźli
do Jaworzna. Jaworzno, to było takie młodzieżowe więzienie, w tym więzieniu było ponad dziesięć tysięcy
więźniów, młodzieży; przeważnie
politycznych. No i to było zupełnie inne życie w tym Jaworznie. Tam można było
się poruszać, na zewnątrz wychodzić.( Po osiemdziesiątym roku byliśmy zobaczyć
to więzienie). Były tam duże cele, piętrowe łóżka, ale w celi było około 15, 20
osób. I oni chcieli z tej młodzieży
zrobić coś na wzór moskiewski takich kapusi. Chodziło im o to, żeby jeden na
drugiego donosił. Ci konfidenci obiecywali – a to będziesz miał lżej, obiecywali
to czy tamto, żeby tylko szpiegować współwięźniów.
Tam każdy do jakiejś
pracy szedł, ja zapisałem się na kurs murarski, bo wiosna już przychodziła i
tak sobie myślałem, że ta robota będzie na powietrzu. Parę miesięcy chodziłem
na kurs murarski, zdałem egzamin ; do dzisiaj jeszcze ten dokument mam. Nie piszą,
że to w więzieniu, tylko na tym dokumencie jest, ze to w Warszawie zdawałem. Potem
murowaliśmy takie osiedle robotnicze w Jaworznie. Co rano i wieczorem nas
wozili na plac budowy i do więzienia. Tylko tam był straszny głód. Ten głód
może potwierdzić Kazimierz Surowiec,
który opowiadał, ze jeża jak złapali, to oskórowali i to mięso jeszcze smażyli
z tego jeża. Taki głód tam był. Skoro ja nie podpisałem żadnej legalki, Mam tu
jeszcze na to dokument, bo jak rodzice pisali pismo o przedterminowe zwolnienie
z więzienia, to komendant obozu w Jaworznie wydawał takie opinie. Tę opinię tu
mam, mogę pokazać. Nie wyrazili zgody na przedterminowe zwolnienie z więzienia
ze względu na to, że ja nie współpracowałem . Obojętnie odnosiłem się do
wszystkich pogadanek propagandowych i politycznych, nie współpracowałem, nie
podpisałem żadnej umowy o współpracę i w konsekwencji wywieziono mnie do kopalni Wesoła Dwa.
Pracowałem w tej kopalni, to jest koło Jaworzna. Ta praca w kopalni była bardzo
ciężka; w zasadzie pracowaliśmy na
przodkach, ale tylko donosiliśmy górnikom materiały budowlane i inne i
ładowaliśmy węgiel łopatami na taśmy . Teraz są kombajny, w wtedy wszystko szło
ręcznie. Wesoła Dwa była kopalnią bardzo mokrą, przechodziło się do góry po
drabinach, to po ścianie woda się lała. Na dodatek pokłady były bardzo niskie,
50 cm tylko węgla, na leżąco się pracowało. Bardzo ciężka to była praca. Tam
uległem wypadkowi. O mało mi nogi nie urwało, bo wdepnąłem po ciemku w takie
koło, które było do ciągnienia wózków. Ucharatało mi kawał mięśnia. Wywieżli
mnie do szpitala, szpital był w Sosnowcu, byłem na oddziale chronionym przez
funkcjonariuszy. Noga była czarna jak ten węgiel, ale jakoś obeszło się bez
amputacji tej nogi. I po pewnym czasie młody organizm sam się uratował. Potem ,
po wyjściu z więzienia nigdy nie znalazłem żadnych dokumentów dotyczących tego
wypadku. Nic. Gdyby były, to może jakie odszkodowanie, przeglądałem papiery i
nic nie ma. Zataili, tak jak zataili, ze ja tak ciężko chorowałem w Rawiczu.
Z tego szpitala znów mnie
wywieziono do Strzelec Opolskich. Tam są kamieniołomy. A tam w Strzelcach Opolskich pracował też Julian Haładyj.
Minowali złoże i uzyskiwali kamień. Ja
sobie nie wyobrażałem, że to jest taka ciężka praca. Minowali, po wybuchu przerzucano
na wózki, układali w stosy i to musiało się wypalać, żeby powstało wapno.
Pracowaliśmy w drewniakach, a to się paliło wszystko.
Nie wiem ile tam byłem,
trzeba by policzyć. Przyszedł rok
pięćdziesiąty trzeci, lipiec. Zawiadomiono mnie, ze na mocy amnestii mogę
opuścić więzienie i jechać do domu po czterech latach więzienia. A wyrok miałem na siedem lat. Jeszcze taki przykład
podam, trochę śmieszny. Wypuścili mnie na wolność, no to ja pozabierałem ciuchy
jakiem tam miał, pieniążki też dali i idę na stację kolejową. Podchodzę do
okienka i proszę o bilet do Katowic. Kasjerka tak popatrzyła na mnie, zorientowała
się, że jestem więźniem, bo taki ogolony-ostrzyżony i mówi
: proszę pana, to nie są Katowice, to jest Stalinogród. To mówię, niech będzie,
i upewniam się, że to dawne Katowice. Dala mi bilet i jadę do domu.
W tym samym czasie mój
ojciec wyruszył do mnie do Strzelec
Opolskich na odwiedziny. Myśmy się rozminęli w drodze. Jak przyjechałem
do domu, ojca nie było.
Pierwsze miesiące po
powrocie do domu były takie… różne, bo mnie wsadzili przed samą maturą. Nie
brakło mi wiele, no ale potem zapisaliśmy się do szkoły zaocznej i maturę razem
z Julianem żeśmy zdawali. A po maturze o pracę było trudno, bo byliśmy już
naznaczeni jako ludzie drugiej kategorii,
wrogowie ustroju. Tak się pracowało różnie. Trochę po znajomości,
różnie.
Od osiemdziesiątego roku
inny świat nastąpił. Dostaliśmy prace i wszystko, i odszkodowania. Jeszcze
tylko tyle powiem, że z tej siódemki,
która była sądzona, siedmiu nas było –
to ja tylko sam żyję. Reszta już pomarła.
Napisałem taki artykuł, do Gazety Łańcuckiej (
Gazeta łańcucka z kwietnia 2010 roku ,
nr 4) Ostatni z wielu – mój artykuł, moje wspomnienia. Tych siedmiu młodych
ludzi, którzy wtedy byli sądzeni w tej
gazecie wymieniłem, byli to:
Machowski Ludwik –dostał wyrok 10 lat
więzienia,
Michno Jan, dostał wyrok 9 lat więzienia,
Kulka Bronislaw, 9 lat ,
Szpunar Wiesław- 8 lat więzienia,
Edward
Rejman - 7 lat,
Alfred Reizer - 7 lat,
Magoń Jan - 6 lat więzienia jako najmłodszy.
Na budynku dawnej Gwiazdy w Łańcucie, gdzie
odbywał się ten proces jest pamiątkowa tablica. Charakterystyczne jest
przemówienie prokuratora przytoczone w tym artykule.
W Internecie jest dosyć dużo wiadomości o
organizacji „Orlęta”powołanej w Rudniku , z których wynika, ze to była
nacjonalistyczno- narodowa organizacja. Do Orląt przyjmowali człowieka, który
spełniał dwa warunki:
1) był Polakiem
2) był katolikiem.
Czy były takie wymogi stawiane, czy nie byliście
tego świadomi?
Odp: Trudno to
powiedzieć. Przyjmowano nas z polecenia znajomych.
A czy chcieliście wstępując do Orląt o Polskę
walczyć, czy - jak to młodzi chłopcy –przeżyć
przygodę i postrzelać sobie w partyzantce? Jakie były motywy?
Z historii uczyliśmy się jak o wolność walczyli kiedyś Polacy, o wywożeniu na Sybir,
potem przyszła komuna, a my chcieliśmy
Polski niepodległej i katolickiej.
Tacy byliście ideowi i patriotyczni?
Tak, byliśmy młodzi i
chcieliśmy walczyć.
Wszystko przeszło. Ja
mogę historykom pokazać, bo mam całą szafę archiwum, nosiłem się z zamiarem
przekazać te materiały do IPN, ale oni to gdzieś zarzucą. Mam nie tylko swoje
dokumenty, ale i ludzi, kolegów, którzy
już pomarli.
Do archiwum nie
zaglądamy, uzgadniamy jedynie, że współpracujący z nami historyk ( Tomek Czarny ) być
może się nim zainteresuje. Pan Edward pokazał nam na zakończenie pięknie
urządzony album, w którym powklejane są
różne pamiątki z jego życia.
Dziękujemy za rozmowę i bardzo serdeczne przyjęcie nas w domu państwa Rejmanów..
strona z albumu Edwarda Rejmana
Po przeczytaniu wspomnień jestem pod wielkim wrażeniem. Współczuje z powodu tych strasznych przeżyć i gratuluję doczekania czasów kiedy ujrzały one światło dzienne.To bardzo ważne, że otoczenie dowiedziało się o tym wszystkim co musieliście przeżyć i żeby to doceniło. Życzę dużo zdrowia i radości!!
OdpowiedzUsuńAnka z Wysokiej.
Pamiętam ten czas, kiedy dorośli przyciszonym głosem opowiadali sobie o tym, co spotkało Edzia Rejmana... I pamiętam też, że mówiło się wtedy o prowokacji... A dokładniej o tym, że to odpowiednie służby stworzyły i zorganizowały " Orlęta " po to, aby w stosownym czasie członków tej organizacji aresztować i potraktować tak, aby na całą powojenną patriotyczną młodzież padł strach przed tworzeniem takich, podziemnych i niepodległościowych struktur... Pan Edward Rejman wspomina, że wśród członków rozbitej organizacji dość długo trwały dyskusje na temat, kto wsypał... Czyżby nie brał pod uwagę tej możliwości, o której swego czasu rozmawiało się przyciszonym głosem ? ... Czarnianin .
OdpowiedzUsuńKomentarz ten wklejam na życzenie czytelnika A.R.
I don't know how to write in Polish, but my grandfather was born in Czarna, Rzeszow in 1902 and traveled to Argentina. His name was Stanislaw Panek, son of Jan Panek and Jadwiga Rejman. I only want to find my relatives there. Is there any way that you could please, help me? I saw the Rejman lastname (same as my great-grandma) and wonder inf any of those Rejman there are the descendants of my great-grandma's siblings. Thank you so much in advance. I hope you see this message soon. Thank you once again. Veronica Godoy Panek.
OdpowiedzUsuńmój dziadek urodził się w Czarnej, Rzeszowie w 1902 roku i pojechał do Argentyny. Nazywał się Stanisław Panek, syn Jana Panka i Jadwigi Rejman. Chcę tylko znaleźć tam moich krewnych. Czy jest jakiś sposób, żebyś mógł mi pomóc? Widziałem nazwisko Rejmana (podobnie jak moja prababka) i zastanawiam się, czy któryś z tych Rejmanów jest potomkiem mojego rodzeństwa pradziadka. Z góry bardzo dziękuję. Mam nadzieję, że wkrótce zobaczycie tę wiadomość. Dziękuję raz jeszcze. Veronica Godoy Panek Rejman.
OdpowiedzUsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń