wtorek, 10 stycznia 2012

Jana Flejszara wspomnienia z Markowej.


Jan Flejszar. Wspomnienia  Z Markowej.

Jan Flejszar urodził się w 1932 roku we wsi Markowa koło Łańcuta. Tam też spędził czas wojny. Obecnie jest mieszkańcem Łańcuta.  We   wspomnieniach pana Jana przewija się obraz galicyjskiej   biednej  wsi,  a wydarzenia związane z wojną  są widziane oczami  dziecka. Ciekawe jest zestawienie Markowej przedwojennej z Markową obecną,  dostatnią i jedną z największych wsi w powiecie.

Wspomnienia spisała Julia Swatek.

     Markowa była wielką wsią typowo rolniczą. Prawie wszyscy mieszkańcy pracowali na roli. Rolnicy zamożniejsi zatrudniali u siebie biedotę, której płacili bardzo mało. Czasem parobkom nie płacili nic, pracowało się za jedzenie i przyodziewek. Parobki , na ogół młodzi chłopcy spali w stajniach razem z bydłem, którym się opiekowali. Praca na polu trwała od rana do wieczora. Zboże koszono kosami, a czasem i sierpem. Zimą młócili to zboże cepami. Pojawiły się też maszyny do młócki – na korbę. Ziarno też mieliło się ręcznie w żarnach. Nie było młyna.
     Za Niemców nie wolno było używać nawet żaren. Mielono więc w ukryciu, żeby nikt nie doniósł Niemcom. Gospodarz o nazwisku Gala zrobił takie urządzenie – walce wmontował w napęd wiatraka, który mielił zboże na mąkę. Taka mąka była przeznaczona ba bułki.  Był zakaz robienia masła. Niemcy jeździli po wsi i zabierali ludziom maśniczki , żeby nie robili masła. U nas w domu maśniczka była schowana, ale ją znaleźli i zabrali, żarna rozbili i pojechali. Po tym wydarzeniu masło robiło się w słoiku.
Pamiętam, miałem wtedy osiem lat, gdy wojsko niemieckie weszło do Markowej.                 
  Pamiętam wielki pożar; Niemcy podpalili dom mieszkalny wraz z zabudowaniami gospodarczymi. Spaliło się wszystko co tam było: krowy, świnie, kury. Nie wolno było gasić tego pożaru; ludzie pouciekali i każdy chował się gdzie mógł – była panika, strach. Działo się to wtedy, gdy Niemcy szli w kierunku Rosji.   
    Pamiętam jak ludzie mówili o jednym biednym gospodarzu. Ten gospodarz miał tylko jedną krowę i to mu ją zabrali Niemcy. Poszedł za nią do Jarosławia, do władz niemieckich. Strasznie go żołnierze niemieccy obili, ale prosił, aż uprosił i zwrócili mu tę krowę. Tak pobity i umęczony ledwie doszedł do domu z tą krową. Gdy front wracał i żołnierze niemieccy szli przez Markową na zachód poznał tych oprawców, co go tak katowali. Chciał im oddać w części przynajmniej to cierpienie, które on przeszedł, ale się bał, ze mogą się zemścić na mieszkańcach wsi.
     W czasie przechodzenia frontu ludzie chowali się w wąwozach, dołach, schronach; tak uciekali przed wojskiem i kulami. Wojsko niemieckie przechodząc urządzało we wsi kuchnie polowe. Jeśli Niemcy byli dobrzy i wyrozumiali, to dawali dzieciom i kobietom coś do zjedzenia. Za to kobiety pomagały im coś uprać, uszyć czy zreperować odzież . Za okupacji Niemieckiej nie można było nic kupić, to szyliśmy spodnie z worków z nadrukami w języku niemieckim. Były to tzw. pałatki. Spodnie uszyte z tych pałatek miały tę właściwość, że jak namokły na deszczu to tak twardniały, ze nogi były obtarte do krwi.
     Z Markowej wielu młodych ludzi wywozili do Niemiec i Austrii na roboty przymusowe.
W czasie okupacji Niemcy zabili Żyda w naszej wsi. Od kobiety, która pasła krowę wzięli łańcuch i na tym łańcuchu, na którym wcześniej uwiązana była krowa  uwiązali tego Żyda i tak prowadzili z pól do wsi. Wielu w tym czasie zginęło Żydów, ginęli też Polacy za udzielanie Żydom pomocy. W Markowej zastrzelono całą rodzinę Ulmów za przechowywanie Żydów. 
     Gdy przyszli Rosjanie, to wszystko u nas im się podobało. Wszystko zabierali. U nas w domu spodobała się jednemu leżanka, to musiał ją wziąć i przespać się na niej. Później mu tę leżankę zabrała jego  „ Starszyzna”.
     Przed wojną w Markowej pojawił się rower o drewnianych  kółkach – sprzęt nieznany do tej pory. Był to pierwszy rower we wsi. O właścicielu tego rowera mówiono, ze chyba ma spółkę z diabłem, bo jak się można utrzymać i jechać na dwóch kółkach, jeżeli nie z diabelską pomocą? Po wojnie rowerów było we wsi coraz więcej , później popularne były motorowery i nawet motocykle.
      W okresie powojennym, gdy dziewczyny założyły spodnie, to ksiądz w czasie kazania ich upominał i zwracał uwagę, ze nie przystoi kobiecie równać się z chłopem.
Po wojnie pamiętam jak zarządzono kontyngenty. Rolnicy musieli oddawać zboże, mięso i mleko „dla państwa” prawie za darmo. Były jakieś stawki przeliczeniowe w zależności od posiadanych hektarów. Jeśli ktoś nie był w stanie oddać kontyngentu – były nakładane kary, ostateczną karą było więzienie. Dewizą budowy nowego ustroju było „ Niszcz kułaka”.
Ale najgorsze minęło. Wieś zaczęła się rozwijać. Powstała pierwsza na tych terenach spółdzielnia zdrowia , ludność zaczęła podejmować pracę w przemyśle. W Łańcucie powstały zakłady i łączyliśmy pracę w mieście z pracą na roli. Markowa się odbudowała i stopniowo rozbudowała, wzniesiono nową szkołę i życie się zupełnie zmieniło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz