niedziela, 26 lutego 2012

Piłeczka z krowiego włosia - wspomnienia Karoliny Kielar


Pani Karolina Kielar w lutym 2012 roku skończyła 101 lat.
 Rozmowę z Jubilatką przeprowadziły  Anna Michno i Jolanta Michno. 



Ludzie często zachwycają się starymi przedmiotami. Wydają nam się one piękne, bo są stare. Piękne, bo inne niż to, co mamy na co dzień. Rzeczy, które kiedyś były zwyczajne dzięki upływowi czasu i postępowi technicznemu zyskują nową jakość. Na przykład  lampa naftowa. Stary człowiek powie: „a co tam lampa!”, a młody będzie ją podziwiał. Podobnie jest ze wspomnieniami. Są one jak wino: im starsze, tym cenniejsze. Wspomnienia stulatków to już prawdziwy rarytas. Właśnie taki skarb udało nam się wydobyć. Pani Karolina Kielar w dniu swoich sto pierwszych urodzin opowiedziała nam o tym, jak wyglądało zwyczajne życie na wsi u schyłku epoki zaborów, podczas I wojny światowej, w dwudziestoleciu międzywojennym, oraz w czasie II wojny światowej. Czytając ten wywiad nie sposób nie polubić tej starej, mądrej kobiety. Jej ostatnie słowa powinni „wziąć sobie do serca” politycy, ale i my wszyscy.  


Witam szanowną Jubilatkę i proszę o parę słów wspomnień z minionych lat młodości.
 Lata te minęły bardzo szybko. Pozostały tylko wspomnienia, były chwile szczęśliwe ale były też chwile trwogi i bólu.

 Jakie chwile zostały w pamięci z tamtych lat?
    Pochodzę z rodziny w której wychowało się sześcioro dzieci. Do piątego roku żyłam razem z rodzicami. Polska była wtedy pod zaborem austriackim, tu była  „Galicja”. Tato został powołany do wojska w  obronie Ojczyzny zaczęła się wojna wyzwoleńcza. Do mojego domu przyszła babcia i po naradzie z mamą  zabrała mnie ze sobą do swojego domu. Mamie było bardzo ciężko, zadbać o dzieci i gospodarstwo zmuszało to wszystkich do ciężkiej pracy, kobiety musiały stanąć do pługa. Dzieci też pracowały ciężko w gospodarstwie. Produkty rolne były bardzo tanie, a przemysłowe drogie. Przysłowiowa galicyjska bieda była.
Jak było u dziadków?
     U dziadków byłam dwa lata, dziadkom ubywało sił i zdrowia, było mi tam dobrze, często odwiedzaliśmy moją mamę. Któregoś dnia przyszła moja chrzestna i zabrała mnie do siebie, od tej pory życie moje toczyło się w rodzinie Surmaczów. Była to rodzina bardzo dobra dla mnie i dla swoich dzieci. Rano dzień zaczynał się od modlitwy i śpiewu godzinek. Śpiew dobiegał również z sąsiednich gospodarstw.

A czy wtedy już trzeba było pomagać w rodzinie?
Trzeba było przynieść patyków, badyli (łęty ziemniaczane), zapalić pod kuchnią. Ciocia przygotowywała w tym czasie śniadanie.

            Jakie posiłki spożywano w tamtych latach?
Na śniadanie: kawa zbożowa z mlekiem bądź bez, ser, jajka, placki pieczone na kuchni, chleb razowy, czasem w zimie troszkę kiełbaski lub innego mięska.
Na obiad: zupy z zacierkami aby były pożywne, ziemniaki i  kapusta były podstawą obiadów.
Wieczerza: mleko, chleb, gotowane ziemniaki z masłem i serem, często była kasza lub pęcaki z suszonymi owocami (jabłka, gruszki, śliwki).

            A co ze szkołą?
Ukończyłam trzyletnią szkołę podstawową w Wysokiej. Uczono nas pisać, czytać oraz języka niemieckiego. W tym czasie ksiądz przygotował nas do spowiedzi i Pierwszej Komunii  Świętej.

            A co robiłyście po lekcjach?
Pomagałam przy pasieniu krów i w gospodarstwie. Prace dawano mi takie na moje siły. Chrzestna i jej mąż byli bardzo dobrymi ludźmi. Ja byłam dla nich tak jak własna córka, dzieliliśmy razem obowiązki i posiłki. Był też czas i na zabawy. Grałyśmy w piłkę; zabawa ta nazywała się „matka”, odbijało się też piłkę o ściany stodoły, kto więcej razy uderzył wygrywał, jeśli piłka upadła na ziemię był „skuty” i oddawał piłkę następnemu, wygrywał ten co miał najwięcej uderzeń. Małe piłeczki do zabawy robiłyśmy w polu, przy pasieniu bydła, wyczesując sierść z bydła i zwijając z tego piłeczki, były miękkie i bardzo dobrze się nimi grało. Rysowało się też klasy na podwórku i skakało w kratkach. Było wesoło, czasem też dochodziło między dziećmi do sporów.

            A jak wyglądało życie z sąsiadami?
Sąsiedzi pomagali sobie nawzajem przy żniwach, wykopkach, przy wszystkich pracach gdzie trzeba było więcej ludzi. Chodziło się na odrobek.  Myśmy pomagały sąsiadom, a sąsiedzi nam. Kiedy już były zebrane plony z pola, trzeba było młócić, przebierać ziemniaki i oddawać obowiązki dla państwa. W ciężkich latach trzeba było oddać wszystko co się zebrało, tak że w domach było bardzo skromnie, często było głodno i chłodno.

            A co uprawiało się w gospodarstwach?
Uprawiało się zboże, ziemniaki, siano, buraki dla bydła i koni, buraki z których wytwarzano domowym sposobem cukier oraz konopie. Konopie po ścięciu suszyło się i oczyszczało, z tego robiło się powrozy dla bydła i koni, tkaniny na pościel oraz męską i kobiecą bieliznę. W naszej miejscowości do tej pory jest część wsi, która nazywa się Tkacze. Ponieważ tam gospodarze specjalizowali się w tkaniu dzianin konopnych.

            A jak żyło się twoim rodzicom?
Tato na wojnie, mama sama z dziećmi. Ojciec wrócił z I wojny światowej ciężko ranny i chory. Niedługo potem zmarł. Również na wojnie zginął brat mojego dziadka, zostawiając żonę i małe dziecko. Rodzinie było ciężko. Najcięższe chwile były kiedy ksiądz po Mszy Świętej w kościele wyczytywał listy osób, które zginęły w walkach .

           
            Jak żyło się w wolnej Polsce?
Byłam wtedy młodą dziewczyną. Cieszyliśmy się wolnością. Każdy pracował i czekał że nadejdzie lepszy czas. Po pracy w gospodarstwie był czas dla przyjaciół i koleżanek. Wieczorami chłopcy grali na harmonijce ustnej i skrzypcach a myśmy śpiewały i tańczyły. Było to bardzo potrzebne młodym ludziom. Na tańcach poznałam mojego przyszłego męża – trzeba było myśleć o przyszłości.

            A jaka była przyszłość?
Józef Kielar został moim mężem. Rodzice dali nam troszkę pola pod budowę domu. Mąż był cieślą. Rodzina męża pomogła nam i wybudowaliśmy sobie skromny domek, w nim przyszło na świat pięcioro naszych dzieci. Czasy stawały się coraz cięższe. Ciągle liczyliśmy że będzie lepiej, niestety…
 Jak zastała was druga wojna światowa?
           Niedługo cieszyliśmy się wolnością. W dzień kiedy wszyscy bawili się na zabawie obok szkoły orkiestra przestała grać – cisza –komunikat- „wróg przekroczył nasze granice”, została wtedy odczytana lista mężczyzn powołanych kartą mobilizacyjną do obrony kraju.
    Płacz, jęk, trwoga…do wojska znów szli mężowie, ojcowie i synowie, zostawiając w domu ból, płacz oraz brak rąk do pracy. Znów kobiety musiały wziąć za pług. Nastało pięć lat ciemnej okupacji. Nasze tereny zostały szybko zajęte przez okupanta dzień i noc. Trzeba było oddawać kontyngent dla wojska: mleko, zboże, ziemniaki. Na mięso sołtys dawał kartki kto ma oddać – to co było w oborze krowę, świnię.  Konie też poszły na wojnę. Dla swoich potrzeb rodzinnych nie wolno było bez pozwolenia zabić żadnego zwierzęcia, bo były potrzebne wojsku.     
      W naszej okolicy niemieccy oficerowie zamieszkali po domach u ludzi. Młodzi ludzie bali się wyjść z domów, bo były łapanki i wywózki na roboty do Niemiec.
Słowa piosenki z tamtych lat niech powiedzą wszystko:

            Oj nastały ciężkie czasy
            Brak nam mięsa i kiełbasy
            Oj ta wojna ta przeklęta
            Trzeba oddać kontyngenta

            Człek się rodzi bez daktyli
            Metrykę mu wystawili
            I metryka nic nie warta
            Tylko musi być kenkarta

            I kenkarta też zawiedzie
            Kiedy siwy na wieś jedzie
            A za siwym granatowy
            Kwiczą świnie,  ryczą krowy

            Dawniej kolczyk był dla panien
            Dla parady przypinany
            Ale teraz przymusowy
            Dla świń, cieląt, kóz i krowy

            I to taka kołysanka
            W nocy nalot, w dzień łapanka
Wszyscy młodzi uciekają
Tylko starzy pozostają

A gdy oddasz swe produkta
To dostaniesz za to punkta
            Za  te punkta trzy podkówki
A za resztę ćwiartkę wódki

O laboga co się stało
Że w stodole słomy mało
Słomy mało,  siana mało
Wszystko na kontyngent  dano.
Oficerowie przychodzili do nas kupować jajka, świeże mleko. Zawsze płacili. Byli i tacy co dla dzieci przynosili słodycze, brali na ręce dzieci, tulili ze łzami w oczach bo i oni pozostawili żony i dzieci w swych domach.
        Był dzień kiedy mój brat wrócił z frontu wschodniego piechotą przez Węgry. Brat  nie wiedział że w domu jest oficer niemiecki, który przyszedł do mamy kupić jajka. Konfrontacja- oficer  zobaczył brata w mundurze. Mama klękła błagając go aby nie strzelał do syna – a on poprosił brata do drugiej izby i pytał „czemu ty do mnie robił pu” brat odpowiedział, że nie robiłem „pu” – a on pytał – a dlaczego ja „do ciebie robił pu” brat powiedział, że ty też nie robiłeś „pu”, oficer się rozpłakał i powiedział – idź do matki, żony i dzieci, ja też chcę wrócić do swoich.
    Do Wysokiej wojska niemieckie przyszły od strony Soniny, jechały konno, samochodami i motorami. Samoloty zajęły niebo, oporu tutaj nie było, strzały padały gdzie popadło. Podczas ofensywy ludzie gromadzili się w piwnicach.
     Jak się już Niemcy umocnili we wsi, to niemieccy oficerowie mieszkający po sąsiedzku urządzali sobie urodziny przy mięsie z kur i swoich racjach pokarmowych. Żołnierze ci byli normalnymi ludźmi śpiewali Haj  li Haj  lo. Najgorzej było spotkać tych z SS, którzy za byle głupotę rozstrzeliwali. Mówiono że na okopie w  Łańcucie ginie dużo ludzi. Ginęli tam również nasi bracia pochodzenia żydowskiego.


            Czy były u was we wsi rodziny żydowskie ?
We wsi było kilka rodzin żydowskich. Koło mostu mieszkała rodzina Srula, pan prowadził sklep z materiałami. Przychodził do nas co dzień rano po mleko, siadał na stołku a ja doiłam krowę, za mleko od niego kupowałam materiał aby uszyć coś dla dzieci. Po wybuchu wojny już nigdy tej rodziny nie spotkałam i nieznane są ich losy.

            Co było kiedy Niemcy się wycofali ?
W ciemną noc na naszą wieś najechała konnica sowiecka. Koni było bardzo dużo, żołnierzy też. Były z nimi również kobiety. Żołnierze byli zmęczeni. W budynkach stajennych  hrabiego Potockiego rozmieszczono konie, które tam były odkażane z chorób i insektów. Głowy miały wystawione przez okna, a resztę w pomieszczeniach. W naszej miejscowości stały od jesieni, a wycofały się przed świętem Trzech Króli. Każdy myślał, że to wyzwolenie, a to była nowa okupacja.

            Gdzie mieszkali rosyjscy żołnierze ?
Mieszkali po ludzkich domach, trzeba było ich i ich konie wyżywić oraz prać ich odzież. Po sąsiedzku był szpital wojenny, do którego zwożono rannych z frontu . Tam pamiętam koło tego szpitala wykopany był dół do którego wrzucano części rąk, nóg.  Tych rannych, co przeżyli zabierano samolotami do Rosji. Po wojnie zbierano poległych, których mogiły były rozsiane po polach i pochowano na cmentarzu pod Rzeszowem. Kiedy wkroczyły wojska sowieckie, obok obecnej szkoły wyświetlały film na który musieli  iść mieszkańcy obowiązkowo – wyświetlali swoją propagandę; jak są silni, bogaci i jak zdobywają świat swoją siłą.

            Czy mieszkali u was ?
W moim domu mieszkał Lońka i Waśka, pracowali w pobliskim młynie jako młynarze. Bardzo tęsknili za domem, ale były i tacy, których nazywali „Cerkiesy”, którzy żadnej dziewczynie nie przepuścili. Dziewczęta które wychodziły do pracy w polu, ubierały brudne ciuchy, smarowały ręce i buzie żeby były brzydkie, takich się nie czepiali.

            Co jeszcze zachowało się w pamięci z tamtych lat ?
Bardzo utkwił mi też w pamięci  dzień zaraz na początku wojny, kiedy do nas dotarła wiadomość że koło „Czarnego Krzyża”- obecny plac gdzie stoi Dom Kultury w Łańcucie są zblokowani polscy jeńcy. Mieszkańcy wsi woziły kotły zupy, którą gotowali w domach i dawali jeść głodnym i zmęczonym jeńcom. Ja też tam z synem woziłam kotły zupy, tylko tak można było im pomóc. Żołnierze ci zostali wywiezieni, lecz gdzie to do dziś nie wiemy.
Pod koniec wojny, kiedy sowieci zajęli wschodnie tereny Polski ludność uciekała przed śmiercią, którą niosły bandy ukraińskie. Do naszej wsi dotarło dużo mieszkańców ze wsi Meduchy, i oni  znaleźli  tu swoje schronienie. Mieszkańcy Wysokiej przyjmowali  ich do własnych domów i dzielili  się czym mieli,  aby i tamci mogli przeżyć.
W naszym domu zamieszkała rodzina Skulskich. Po wojnie wyjechali na ziemie odzyskane. Byliśmy jedną rodziną. Do tej pory wspominamy razem przeżyte dni.

            Co teraz można powiedzieć o tamtych latach ?
Przeżyliśmy czasy zaborów, wojen i okupacji. Były to ciężkie dni dla każdego, tak dla walczących okupantów jak i dla nas, którzy musieliśmy to przeżyć.
Oby świat zrozumiał, że lepszej przyszłości nie można budować wojną i cierpieniem ale potrzeba zgody i szacunku między narodami.
          Prawdziwie  piękne słowa, Pani Karolino!. Miejmy nadzieję, że w dniu  jubileuszu,  w którym  kończy Pani 101 lat spełni się  Pani przesłanie. Dziękujemy za wywiad i życzymy dalszych wielu lat w zdrowiu i szczęściu.                                                                     
          Dodajmy jeszcze, że  w  swoim życiu pani Karolina Kielar wychowała 4 synów
 i córkę. Doczekała się czterech synowych oraz zięcia.
 W rodzinach tych przyszło na świat 16 wnuków, 21 prawnuków oraz 5 praprawnuków"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz