czwartek, 29 marca 2012

„Głód był silniejszy” - wspomnienia Otylii Piechowskiej


Człowiek jest bardziej odporny, niż mu się wydaje. Gdyby pewnego letniego dnia 1939 roku jakiś jasnowidz opowiedział małej Otylii, że zazna biedy i głodu, ale że dzielnie poradzi sobie w niezwykle trudnych warunkach, zapewne sama by mu nie uwierzyła. Również dziś, patrząc na tę dystyngowaną damę trudno sobie wyobrazić, że to ta sama osoba, która miała tak ciężkie dzieciństwo… O swoich wojennych przeżyciach opowiedziała nam pani kanclerz Łańcuckiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku, Otylia Piechowska. Mimo, że  te wspomnienia zostały spisane po latach, czytając je ma się wrażenie, że jest to pamiętnik pisany „tu i teraz”. 

Otylia Piechowska:

Urodziłam się w Trzebini.
 Okolice te były dawnymi posiadłościami Artura Potockiego- brata Alfreda (Pana na Łańcucie).
 Mój ojciec Stanisław Knebloch, był człowiekiem o wszechstronnych zainteresowaniach, inżynierem z wykształceniem technicznym. Jego hobby to m.in. sport i muzyka, był członkiem Stowarzyszenia Sportowego „Sokół”. Tam prowadził orkiestrę (ich tradycyjny strój: peleryny, kapelusze z sokolim piórem  - Kraków), ponadto kierował orkiestrą symfoniczną w Chrzanowie -województwo krakowskie. Był pracownikiem Pierwszej Fabryki Lokomotyw w Chrzanowie na stanowisku kierowniczym. Kochał przyrodę, czego dowodem był prowadzony przez moich rodziców piękny duży ogród z bogatym drzewostanem i klombami kwiatów.
Ja, Otylia, „Tusieńka” byłam Jego oblubienicą, zabieraną z nim i towarzyszącą prawie wszędzie: próby w orkiestrze, koncerty, wycieczki na motorze. Pamiętam, jak musiał tłumaczyć się przed policją, że wozi dziecko, czym to grozi. Kiedy dorastałam, pragnieniem Jego było przekazanie mi wszystkiego, czym się interesował: rysunek techniczny, gra na skrzypcach, nauka esperanto, ćwiczenia kluczem. A był niezwykle wymagający, bo wyrywanie chwastów w ogrodzie i ćwiczenia były obowiązkowe. Na ścianie wisiał „harap”. Często mi się obrywało, bo byłam niesforna. Już w przedszkolu, prowadzonym przez Siostry Zakonne, też mi się dostawało „po łapie”, bo na przedstawieniach koledzy nie stali równo
i  siostry chyba za mocno przywoływały ich do porządku. Od czasów przedwojennych Ojciec był krótkofalowcem. Nawiązywał połączenia z całym światem, posiadał liczne dyplomy i potwierdzenia połączeń- karta (QSL). Wdrażał mnie do uczestnictwa w tym kierunku (zdjęcie) – m.in. ćwiczenia w porozumiewaniu się alfabetem Morse’a. Znak wywoławczy Ojca to: SP1IH (fonetycznie SP1 Italia Hawana), po wojnie: SP8CH (zdjęcie). I tak się zaczęło. Przeważnie połączenia odbywały się późnym wieczorem i w nocy. Ostatnie dwie noce sierpnia 1939 roku ojciec cały czas odbiera zaszyfrowane sygnały: „uwaga, uwaga, czekolada, czekolada” i jeszcze, jakieś sygnały, których nie pamiętam.
Tusia  z Tatusiem 

1 września ojciec już o czwartej nad ranem stawia całą rodzinę na nogi. Mama nie przyjmowała do wiadomości ostrzeżeń Ojca: „wstawajcie- będzie wojna”. Wyjątkowo wcześnie przygotowała śniadanie i galowy strój do szkoły na rozpoczęcie nowego roku szkolnego. Tatuś, bo tak należało się zwracać do Ojca, niecierpliwie chodził po mieszkaniu. Mamusia, tak zwracałyśmy się z młodszą siostrą Marysią do Mamy, starała się uspokoić napiętą atmosferę w domu. Jest godzina szósta rano. Nagle słyszymy ogromny warkot, lecących samolotów. Mieszkaliśmy w obrębie fabryk: huty wapna, kopalni węgla, oraz rafinerii nafty i węzłowej stacji kolejowej. Wybiegłam, pomimo krzyku Ojca i Mamy przed dom i dalej za naszą posesję, bo pierwszy raz zobaczyłam tak blisko samoloty. Jeden za drugim zniżały lot, zrzucając bomby. To było coś strasznego. Zostałam powalona ogromną siłą wybuchu. Przerażona, słyszałam lecące nade mną odłamy rozerwanej cysterny nafty, wielki pożar. Rodzice sądzili, że nie żyję, a ja z tego wielkiego strachu nie mogłam podnieść się z ziemi. W pamięci utkwiły mi czarne krzyże na skrzydłach samolotów.        
    Ojciec otrzymuje wiadomość o natychmiastowym stawieniu się w pracy (Fabryka Lokomotyw w Chrzanowie). Nagle wszystko ucichło. Pali się rafineria. Po niedługim czasie wpada policja z rozkazem natychmiastowego kopania schronu obok domu. Był to dom dwurodzinny, w drugiej części mieszkali moi Dziadkowie. Dziadek-ojciec mamy, Zygmunt-pracownik na węzłowej stacji kolejowej w Trzebini otrzymuje rozkaz ewakuowania pracowników i ich rodzin w wyznaczonym krótkim terminie do COP-u (Centralny Okręg Przemysłowy). Babcia Maria, brat mojej mamy- Bronisław, oraz cała moja rodzina postanowili, że nie opuszczą domu i zostaną na miejscu. Dziadek przyrzekł, że kiedy wszyscy ewakuowani mieszkańcy dołączą do całej kolumny, to zaraz do nas powróci. I tak się stało.
   Przerażająca cisza, cudowna jesień i idący z tobołkami ludzie. Wszyscy przeszli, niesamowita pustka. Słychać było tylko śpiew ptaków, brzęczenie pszczół. Nagle widzimy nadjeżdżający samochód osobowy. Zobaczyli nas, przystanęli. Wysiada trzech oficerów w wojskowych polskich mundurach. Kiedy Babcia ich zauważyła, zaczęła wołać: „jak dobrze, że już jesteście! Wszyscy poszli, ale wrócą. Ratujcie nas! Bijcie tych Niemców! Proszę patrzeć: rafineria się pali. Po co te bunkry? Bijcie ich! Wypędźcie!” Ojciec też chciał poprzeć słowa Babci. Rozmowa toczyła się przez ogrodzenie. By lepiej widzieć, wszedł na poprzeczkę płotu i w tym momencie zobaczył na dachu samochodu swastykę, niemiecki krzyż. Zsunął się z tego płotu, gdyż był pewien, że któryś z nich wyciągnie broń, bo Babcia dalej krzyczy: „Widzicie panowie jak się to wszystko przeżywa?” Uśmiechnęli się i pojechali dalej, pytając i tu wykazali się akcentem: „Gdzie tu jest miejscowość Siersza i Młoszowa? Tam są partyzanci. My chcemy do nich.”
       I zaczęła się gehenna okupacji niemieckiej. Wkraczają Niemcy.
 Granica Generalnej Gubermii kończyła się w Dulowej (ok. 5 km na wschód). Trzebinia i tereny dalej na zachód zostały wcielone do Rzeszy . O Ojcu wiedziano, że był krótkofalowcem. Miał radiostację. Zmuszony był do jej oddania, oraz oddania motocykla WSU. Asystowałam Ojcu przy tym wydarzeniu. Jednak wkrótce Ojciec skonstruował nową radiostację, tylko do nasłuchu. Rozkazy z Anglii, udział w ugrupowaniu „podziemnym”, oraz konstrukcja nowej radiostacji na strychu w Fabryce Lokomotyw. Radiostacja działa. Meldunki, jako dziewczynka przenosiłam pod wskazane adresy. Przyjmowała je młoda panienka. Wiem, że na imię miała Krysia.                    
     A w domu brat Mamy Bronisław zdecydowanie powiedział, iż nie będzie uczestniczył w obowiązku meldunkowym i służył Niemcom nie będzie. To przedwojenny harcerz. „Bóg, Honor i Ojczyzna”, to była jego domena życia. Jego drużynowym i harcmistrzem w Krakowie był ks. Luzar. Imienia nie pamiętam.  A wujek Bronisław był kronikarzem w tej drużynie. Jako dziewczynka, otrzymując od Niego pozwolenie, przeglądałam kronikę. I on zaszczepił we mnie chęć bycia harcerzem. Przez cały okres wojny ukrywał się w naszym domu, było ukryte wejście na poddaszu.   Niemcy przeczuwali, że w naszym domu jest coś nie tak. Stale zamknięte bramy, dwa psy biegające po posesji. Ciągle były rewizje. Kto pukał do okna w nocy, kiedy Ojciec siedział przy odbiorniku, tego nie dowiedział się nigdy, a wtedy przejeżdżał samochód z namiarem, skąd dochodzi sygnał nadawania. Innym razem w samo południe, nagle wpada policja. Wyważają bramę, słychać strzał, psy uciekły, walenie w okna i drzwi, a Ojciec na nasłuchu. Moja kochana Mama, zrywa słuchawki z głowy Ojca, przewody, pakuje aparat w papier pakunkowy, który był gdzieś pod ręką i stawia całe opakowanie na widocznej półce w kuchni, pomiędzy stoikami. Niesamowita rewizja, gdyż ktoś doniósł, że w tym domu ukrywa się szpieg. Przejście z jednego pomieszczenia naszej rodziny do rodziny dziadków zasłaniały meble, kredens zakrywający drzwi i kiedy rewizja przeprowadzana była w naszym mieszkaniu, Niemcy musieli przejść przez podwórze, a wówczas wujek przechodził do drugiego mieszkania.    
Ojciec zostaje jednak zdradzony. W Fabryce Lokomotyw odnajdują nadajnik. Jednak nie zastano go przy nim. Zostaje aresztowany przez gestapo. Chodziło o ujawnienie współpracowników podziemia. Torturowany nie zdradza kolegów. Wycieńczony traci jedno płuco. Rodzina moja cierpi straszny głód. Ciągłe naloty - w nocy Rosjan, w ciągu dnia  Amerykanów na bazy niemieckie, uniemożliwiały zdobycie pożywienia. Nie wolno było zjeść więcej niż jedną kromkę suchego chleba. Na rękach wyrosły mi pęcherze. Zmartwiona Mama pytała lekarza Polaka, co to takiego? A lekarz odpowiada: „dziewczynka się rozwija, to z głodu”. Umiera kochana Babcia. Postanowiłam zająć się Dziadziem-sprzątanie, pranie, ogród. Jako Polka nie mogłam dalej uczęszczać do szkoły. Uczęszczałam na potajemne nauczanie, które prowadził Dyrektor Szkoły Podstawowej.
Młodsza o dwa lata siostra otrzymuje rozkaz stawienia się do pracy na kolei. Dyżury ma na zmianę, w ciągu doby. W czasie postojów pociągów wojskowych, razem z mężczyznami smarami konserwują koła wagonów. Podczas jednego z nalotów zapaliła się lampa naftowa, którą trzymała w ręku. Została poparzona, ma uszkodzony wzrok. Do chwili obecnej widzi tylko na jedno oko.
Otrzymałam rozkaz wyjazdu najbliższym transportem na roboty do Niemiec. Uratowały mnie niezwykłe starania mojego Dziadka. Musiał być dyspozycyjny całodobowo na kolei, więc zgłaszał, że jest samotny, że potrzebuje pomocy, opieki. Czynił odpowiednie starania o przydzielenie mnie jako pomocy domowej. Był szczęśliwy, że dzięki temu zostałam przy rodzinie. Jednak wkrótce wyszło na jaw, że jest to bardzo bliska rodzina. Transport na roboty już wyjechał. Otrzymuję przydział, jako pomoc do dziecka u Niemca -  komendanta policji w Trzebini, do czasu kolejnego transportu do Niemiec. Komendant Josef Darda (poza domem zawsze w hełmie policyjnym) był postrachem w okolicy. Dziecko bardzo mnie polubiło- był to chłopczyk, który miał jeden roczek. Bałam się bardzo, to była wielka odpowiedzialność za zdrowie i bezpieczeństwo dziecka. Byłam zdziwiona, że tak mi zaufano. Mimo młodego wieku, dziewczynka z długimi warkoczami szybko stała się dorosła. Ojciec w więzieniu, ukrywający się brat mojej mamy, a ja w samym środku tej machiny. Godność Polki została naruszona. Stawałam się coraz bardziej oporna. Wiele czasu poświęciłam dziecku, chodząc na spacery. Kiedy byłam w domu komendanta zmuszano mnie do przenoszenia wypranych koszul i innych części garderoby do biura policji. Kiedy tam się pokazałam, kazano sprzątać, myć okna, przynosić węgiel z piwnicy, palić w piecu. Pewnego razu przebywając w podziemiach policji zauważyłam, że są tam więzienia. Usłyszałam pukanie, podeszłam do drzwi. Przez maleńki otwór (wziernik), wysuwa się karteczka, rulonik i słyszę głos: „podaj to pod wskazany adres”. Tak zrobiłam.
Codzienne naloty w dzień i w nocy. Obiektem była rafineria nafty oraz dworzec kolejowy. Alarmy, ucieczka do schronów. Jeden z takich schronów, to duży tunel pod górą, łączący kolejką torową dwie miejscowości.  Wydobywany z jednej strony tunelu kamień wapienny, przewożony był na drugą stronę, gdzie mieściła się fabryka przetwarzająca surowiec na wapno. W tym to tunelu mieszkańcy, jeśli zdążyli, mieli bezpieczne schronienie. Ale nie zawsze zdążyli… Nagły nalot. Każdy chował się, gdzie mógł w pobliskich schronach. Słyszymy detonacje, krzyki, bomba spadła w jeden z nich. W schronie było około dwadzieścia osób. Wszyscy zginęli. Byli tam również członkowie mojej rodziny. Zbiorowy pomnik znajduje się na cmentarzu w Trzebini. W dniu Wszystkich Świętych harcerze pełnią tam wartę...
         Ogromny niepokój wśród Niemców. Rodzina niemiecka wyjeżdża do Niemiec. Zostaje komendant policji. Bardzo się bałam. Przychodził pijany do mieszkania. Zrzucał wysokie oficerskie buty, każąc czyścić. Ja mu mówię, że nie ma dziecka, którym miałam się opiekować, a Niemcom czyścić butów nie będę i wyszłam z domu. Kiedy wróciłam do swojego domu, mówiąc, co się stało, zrozpaczona Mama przygotowana była na najgorsze. Jednak komendant otrzymał polecenie wyjazdu na akcję.  W tym czasie wzmagał się na tym terenie ruch partyzancki. Wyczuwało się mocno pracę podziemia. Praca ich przyczyniła się do zwolnienia Ojca z więzienia gestapo. Wycieńczony, cały opuchnięty, prowadzony był na rozstrzelanie. Mówił, że był na to przygotowany. Przychodzi rozkaz, że i tak nie będzie już żył, więc można go wypuścić, i tak się stało. Z adnotacją, jako niezdolny już do życia, zostaje zwolniony z powiadomieniem rodziny o „zabraniu ciała”. Później Ojciec dowiedział się, że była to praca kolegów z podziemia z wdzięczności za nie ujawnienie nazwisk. Należy jeszcze wspomnieć, jakie listy otrzymywał od rodziny np. ode mnie. „Kochany Tatusiu”, cała treść wycięta, został grzbiet listu, a na dole „bardzo kochająca Ciebie Tusia”.                                         Straszny głód. Trzeba było ratować Ojca. Mama była niezwykle wdzięczna sąsiadce, która w swoim dużym ogrodzie chowała kozę i dwa razy dziennie przynosiła mleko dla Ojca.. Nazwisko jej Sala, imienia nie pamiętam. A ja biorąc duży pojemnik, wyruszałam na zbieranie ostrężyn. Krzewy rosły na dużej przestrzeni, tuż przed granicą Gubermii (Krzeszowice - Kraków), wszędzie pusto, cisza. Nagle zza drzew i krzewów wyłania się trzech mężczyzn. Uspokajają mnie: „nie bój się. Powiedz tylko, jaką drogą przyszłaś i czy po drodze kogoś spotkałaś?”. Krótka rozmowa, a później okazało się, że był to nocny zrzut.    Uodporniłam się na syreny alarmujące naloty. Były w dzień i w nocy. Mijają kolejne tygodnie i miesiące. W młodej dziewczynce postępuje bunt przeciwko zaistniałej sytuacji. Nie pozwalano chodzić do szkoły. Organizuję grupę koleżanek znajdujących się w podobnej sytuacji i opracowujemy przedstawienia, oparte na opowiadaniach i wierszach książek z języka polskiego. Kiedy już opanowałyśmy cały program, zaprosiłam (za zezwoleniem moich rodziców ) rodziców koleżanek do naszego domu. Wejście z dużego pokoju do drugiego, było oddzielone pięknie oszklonymi, wahadłowymi drzwiami i to była kurtyna. Wszystko się nam udało, były oklaski i dużo ciepłych, radosnych słów, ale po odejściu wszystkich, patrzymy, a na krześle leży szkatułka. Otwieramy, a tam zobaczyłyśmy złożone, uzbierane pieniądze. Od tej chwili przedstawień już więcej nie organizowałam…                
Umiera kochany Dziadzio. Bardzo go kochałam. W domu w niesamowitych warunkach na świat przychodzi wcześniak, mój brat. Podejmuję niesamowite kroki w zdobywaniu pożywienia. Wsiadamy do pociągu jadącego w stronę Krakowa. Wysiadam we wsi, gdzie mieściła się duża posiadłość ziemska mojego Dziadka-Ojca Mamy. Ze słyszenia wiedziałam o dzierżawcach, a jako malutką dziewczynkę, dziadek często zabierał mnie ze sobą w tamte strony. W pamięci utkwiły mi łany łąk i kwiaty oraz drewniane stodoły, klepiska. Przyszłam z wielką prośba prosić o jakiekolwiek jedzenie. Dostałam chleb oraz dużą bańkę mleka. Bardzo się ucieszyłam, że coś mam. Jest już ciemno. Wracam na przystanek kolejowy, oczekując na jakikolwiek pociąg, jadący z Krakowa. Nareszcie jedzie, niesamowity tłok. Handlarze przemycają towar. Nagle pociąg zatrzymuje się, wpada niemiecka policja.. Rewizja, krzyk. Zabierają przewożoną w różny sposób żywność. Podchodzą do mnie. Pokazuję, co mam. Nie uwierzyli. Długim prętem mieszano w bańce z mlekiem, przekrojono chleb i uznano, że jest to niemożliwe, abym więcej nic nie miała. Zabierają mnie do ubikacji. Tam rozbierają do naga, szukając ukrytych dokumentów. Rozpleciono warkocze, nic nie znaleziono. Ubieram się, rewizja w pociągu zakończona. Najbliższa stacja to Trzebinia, gdzie ledwie wysiadłam z tą bańką mleka i pokrojonym chlebem. Zmęczona zawadziłam o to mleko, które się wylało…
 Kolejna wyprawa. Umówiłam się z koleżanką, że pójdziemy pieszo do najbliższej wsi. Ponieważ nie znałam dobrze drogi, postanowiłam, że pójdziemy torami. Idziemy, idziemy, jest bardzo zimno, w nocy był nalot. To, co zobaczyłyśmy idąc: leżące ciała, odarte z butów, nagie nogi. Nie zapomnę tego widoku. Dotarłyśmy do najbliższej wsi. Wchodzę do gospodarza prosząc o poratowanie czymkolwiek. Niestety zrozpaczona rodzina mówi: „W nocy strzelanina, tam się pali. Popatrz, na podwórzu leży zabity koń.” Wszystko zrozumiałam, ale głód był silniejszy. Zapytałam, czy pozwoli wykroić mi mięsa z tego konia. Ogromne zdziwienie, co ja mówię, ale ja uparcie: „Jeśli macie zakopać tego konia, to ja bardzo proszę o kawałek mięsa z niego.” Poprosiłam o duży, ostry nóż. Wszyscy patrzyli, co ja robię. Tam, gdzie było najwięcej mięsa, tym nożem zdjęłam skórę, wykrawając, ile mogłam, płaty mięsa. Zobaczył to gospodarz i zaczął pomagać. Wzięłyśmy tyle, ile mogłyśmy unieść w torbie, plecaku i powrotną drogą torami dotarłyśmy do domu. Nie położyłam się spać. Przygotowałam dla wszystkich posiłek…
Wśród Niemców coraz większy niepokój, ale i terror: łapanki, zabieranie do kopania schronów i rowów dla wojska. Do pracy brano kobiety i mężczyzn. W sąsiadującej z naszą posesją  Fabryce Gazu- gazowni (fabryka na licencji francuskiej), zorganizowano obóz jeniecki, a następnie obóz żydowski. Byłam świadkiem wielkiego okrucieństwa zarówno wobec jeńców (głównie Francuzi), jak i Żydów. W tym ostatnim znalazła się moja koleżanka, piękna czarnowłosa dziewczynka- Gründsberg. Imienia nie pamiętam… Wiele, wiele kolejnych wydarzeń…                                    
 Ale zbliża się koniec wojny, ewakuacja Niemców, bombardowania, głównie kolei i rafinerii. Bomby, odłamki, walące się konary drzew. Jest bardzo ostra zima. Zbliża się front. Bardzo duży opór wojsk niemieckich. Wszyscy mieszkańcy kryją się w schronie- naturalnym tunelu łączącym dwie miejscowości. Front zatrzymał się pod naszym miastem Trzebinia. Ofensywa trwała cały tydzień. Mieszkańcy nie wychodzili na zewnątrz schronu. Zimno, wilgoć, spadające krople wody, kończą się świeczki, nafta w lampach. Moi Rodzice skuleni razem z małym dzieckiem, mokro. Postanowiłam wyjść na zewnątrz i z pobliskiego domu, gdzie były konie, przynieść słomę, ażeby pościelić leżącym. Trzeba było z tego tunelu po kamiennych schodach wyjść, przejść przez most do tego domu. Był świt, cisza, z daleka słychać warkot karabinów maszynowych. Na mnie nie robiło to żadnego wrażenia. Docieram do stajni obok domu, koni nie ma, schodzę po drabinie, gdzie wiem, że powinna być słoma. Nagle obok mojej głowy przebiega seria z karabinu maszynowego. Chwytam cały snopek i padam z nim na ziemię. Biegnę przez most, prawie wywracając się. Znalazłam się przed otworem tunelu, gdzie w tym momencie nastąpił potężny wybuch mostu i silny podmuch wcisnął mnie do wnętrza. Jeszcze dwa dni pobytu w tunelu, kiedy nagle słyszymy warkot wózka pędzącego po szynach. To żołnierze radzieccy, którzy odkryli to przejście, usiłowali przedostać się na drugą stronę góry. Straszne chwile, tyle grozy, a mimo wszystko ktoś inaczej czuwał, bowiem okradziono nasze opuszczone mieszkanie.            
I tu rozpoczął się nowy rozdział, nad którym czuwała Opatrzność Boża. Młodziutka, bardzo wcześnie, zahartowana do życia Otylia. A imię, o które wiele lat pytano, dlaczego takie?. Tato opowiedział mi o tym. Kiedy był w wojsku zakochał się w dziewczynie o tym imieniu (pochodziła ze Słowacji) i przyrzekł sobie, że jeśli w życiu będzie miał córkę, to da jej to imię. I tak się stało… To maleńka namiastka wielkich przeżyć.
   

   


  

4 komentarze:

  1. a ja poszukuje karty QSL SP1IH do kolekcji przedwojennych krotkofalowcow
    SP8CH mam - uzyskalem ja w USA
    pozdrawiam sp9ewm@gmail.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana Pani Otylio.
    z przyjemnością przeczytałem wspomnienia i zobaczyłem fotki o Stanisławie.
    Znalazłem kopię karty QSL -SP1IH.Wysyłam tę kartę do Kolegi Czesława-SP9EWM,z mojego albumu historii Polskich Radioamatorów 1925-2013.To historia Kolegów iYL,którzy odeszli,ich znaki,adresy i daty oraz wiek.

    Proszę o uzupełnienie brakująch-niedokładnych danych o Pani ojcu
    to znaczy roku odejścia do Domu Pana,mam tylko wiek 84 lata i datę 04 Września.
    Czy kopię karty QSL - SP1IH mam wysłać? na jaki adres elektroniczny?
    Mam pierwotny adres , według licencji SP1IH,Dąbrowskiego 326.
    Mam pytanie czy Stanisław-jako radioamator był i używał radiostacji we Lwowie i w którym było to roku? .


    Serdecznie pozdrawiam
    Henryk Ignasiak -SP5DED

    OdpowiedzUsuń
  3. Panie Henryku
    przekazałam pani Otylii mailem pana pytanie . .
    Pozdrawiam
    J.H.R

    OdpowiedzUsuń